niedziela, 30 marca 2014

Surowe - Esther García Llovet





tłumaczenie: Aleksandra Bielaczyc
tytuł oryginału: Las crudas
wydawnictwo: Poniekąd Wydawnictwo
data wydania: 15 lipca 2013
ISBN: 9788393757206
liczba stron: 156


Hiszpania to najprawdopodobniej ojczyzna mojej duszy. Odkąd pamiętam, mam do tego kraju niebywały sentyment i chciałabym móc choć raz w życiu go odwiedzić. Trudno mi wytłumaczyć, dlaczego akurat ten kraj jest mi tak bliski, skoro nigdy tam nie byłam. Po prostu ma w sobie coś, co nęci i woła do siebie: klimat, w którym nigdy nie brak słońca i ciepłych dni, feerię barw, muzykę, taniec, śpiew i ludzi w wyjątkowo ekspresyjny sposób okazujących to, co czują.

Tak widzę Hiszpanię ja i najpewniej wielu innych ludzi, nie do końca chyba zdając sobie sprawę z tego, że utrwalamy stereotyp, schematyczny sposób myślenia o tym kraju jako miejscu szczęśliwości, nie dopuszczając do siebie myśli, że może być inaczej, że ten kraj może mieć (i ma) także swoje ciemne strony, że nie wszystko tam jest tak kolorowe i że ludzie mogą okazywać emocje w nieco inny sposób lub nawet nie robić tego wcale…

Wizję Hiszpanii(a może bardziej jej mieszkańców?), która drastycznie zrywa z owym stereotypem, kreśli przed czytelnikiem Esther Garcia Llovet w swojej powieści pt. Surowe. Głównym bohaterem uczyniła mężczyznę imieniem Emiz, który na co dzień prowadzi restaurację, niekoniecznie przestrzegając prawa. Mężczyzna ma już swoje lata i swoje w życiu przeszedł, zostawiając na swoim koncie nieudane małżeństwo. Mogłoby to sugerować, że wyniesione doświadczenia należycie ukształtowały jego psychikę i wpłynęły na jej dojrzałość – jednak nic bardziej mylnego. Mężczyzna zakochuje się bez pamięci w pewnej kobiecie, tracąc przy tym niemal zmysły – dosłownie szaleje za nią. Staje się (lub tak naprawdę nadal nim jest) niepoważnym małolatem zamkniętym w ciele dorosłego człowieka. Rozpoczyna się więc jego uczuciowa gonitwa za Periką.

Emiz ma obsesję na punkcie swojej wybranki, więc wydawać by się mogło, że jest to powieść, z której emocje wylewają się litrami, że autorka na pewno zadbała o należytą ekspresję uczuć bohatera, jak przystało na Hiszpana, ale wcale tak nie jest. To, co wyróżnia tę pozycję, zawiera się już w tytule – surowość to znak rozpoznawczy tej pisarki, wypełnia jej styl, burząc wspomniany przeze mnie schemat Hiszpanii. Już nie jest taka kolorowa, ciepła i ekspresyjna… Styl (broń Boże fabuła!) Llovet przypomina mi trochę Cormaca McCarthy’ego, choć być może jest to zbyt śmiałe lub daleko idące porównanie, jednak o ile do McCarthy’ego przywykłam i oswoiłam się z tym jak pisze, o tyle z Hiszpanką trudniej znaleźć mi nić porozumienia.

Llovet pisze specyficznie, oryginalnie i po prostu inaczej, dlatego Surowe mogę polecić każdemu, kto szuka w literaturze ciekawych doznań, fanom powieści niesztampowych, które wybijają się przed szereg swoją oryginalnością.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Poniekąd Wydawnictwo oraz BookSenso


piątek, 28 marca 2014

Minione życia - Wojciech Baran




wydawnictwo: Novae Res
data wydania: grudzień 2013
ISBN: 9788377229101
liczba stron: 484


Po thrillery sięgam zawsze chętnie i bardzo często, co pewnie wielu z Was zdążyło zauważyć, jednak po thrillery z wątkiem paranormalnym już znacznie rzadziej, bo zazwyczaj kojarzą mi się z marnymi opowieściami z ckliwym wątkiem miłosnym. Mimo to ostatnio, wiedziona pokusą, postanowiłam przełamać się i sięgnąć po książkę z tego rodzaju, autorstwa polskiego pisarza, Wojciecha Barana.

Minione życia to intrygująca i misternie utkana opowieść, w której świat rzeczywisty łączy się ze światem fantastycznym. Tytuł kwalifikuje się do tej mroczniejszej odmiany fantastyki i thrillera (możecie mi wierzyć, że ciemne tło okładki nie wzięło się znikąd). O czym opowiada? W zasadzie ciężko opowiedzieć fabułę w kilku zdaniach – dzieje się w niej wyjątkowo dużo.

Na wstępie poznajemy głównego bohatera, Piotra Wolskiego, który po rozstaniu z rodziną prowadzi mało intrygujące życie w samotności. Jednak pewien dzień diametralnie zmienia postać rzeczy. Z niespodziewaną wizytą przychodzi do Piotra młoda Rosjanka, Nadia Prokotow, z prośbą o chwilę rozmowy na temat jego syna, Marcina, który zaginął w tajemniczych okolicznościach po wyruszeniu w niebezpieczną wyprawę w rejony Rosji do Stołeczna. Miejscowość ta owiana jest mroczną legendą. Niegdyś mówiło się, że skrywa w sobie miejsce, które obiecuje bogactwo temu, kto je odnajdzie. Dzisiaj z kolei wierzy się, że ruiny położone w Stołecznie skrywają zagadkę nieśmiertelności. Nic dziwnego zatem, że co i rusz pojawiają się tam poszukiwacze tajemnic. Tyle że samo miejsce nie lubi gości i pochłania każdego, kto się do niego zbliży, nie zostawiając po nim żadnych wieści.

(…) gdzieś głęboko w syberyjskich lasach istnieje opuszczona osada… swego rodzaju miasto duchów. Nawet najodważniejsi śmiałkowie omijają to miejsce z daleka, a ci, którzy odważyli się zapuścić w te przeklęte trzęsawiska, nigdy stamtąd nie wrócili[1].

Koleje losu sprawiają, że po latach Piotr znów musi wrócić do tej sprawy i znów ryzykować życiem. Tym razem jest to o tyle trudniejsze, że po piętach depczą mu gangsterzy, którzy i swój interes mają w rozwikłaniu zagadki Stołeczna.

I to zarys fabuły w naprawdę telegraficznym skrócie, bo wątków obecnych w książce jest wiele: nie brakuje wątku miłosnego, obecne są też takie emocje jak strach, złość, poczucie osamotnienia, a z racji obecności wątku mafijnego, nie brakuje i agresji, strzelanin, a często wylewającej się z kart powieści krwi. Całość opowiedziana jest niezwykle skrupulatnym stylem – autor bardzo postarał się, by wszystko, o czym pisze, opowiedziane było ze wszystkimi szczegółami, co zasadniczo jest mocną stroną książki, ale czasami staje się jej wadą. Nie każde miejsce wydarzeń zasługiwało na wnikliwy opis, niektóre można było potraktować pobieżnie, a powieść i tak by na tym nie straciła. Tymczasem ta szczegółowość, chociaż świetnie sprawdza się w scenach grozy, znacznie potęgując odczucie strachu, czasami męczy.

Kolejna sprawa, która odrobinę mnie raziła, to przesadne upodobanie autora do dialogów, w których bohaterowie, nawet jeśli są we dwójkę, zwracają się do siebie per „Tomku”, „Marku”, „Piotrku”. Dodaje to przesadnej oficjalności historii, która nie jest tu wymagana.

Słowo komentarza należy się również autorom okładki, względem której też mam małe „ale”. I nie chodzi tu o jej ciemne tło (które, jak pisałam, jest uzasadnione), a o ledwie widoczny tytuł oraz nazwisko autora (w rzeczywistości prezentuje się to gorzej niż na okładce powyżej). W naturalnym oświetleniu informacje te zwyczajnie nie są widoczne. Gdybym patrzyła na książkę w księgarni, najpewniej w ogóle bym się nią nie zainteresowała, skoro, by dostrzec tytuł, musiałabym się jej dokładnie przyjrzeć. Wydawnictwo nie popisało się w tej kwestii.

Tak czy inaczej całokształt powieści wypada na plus, choćby dzięki jej klimatowi, pełnemu tajemnicy, mrocznych sekretów wyłaniających się z odmętów natury ludzkiej, jak i wątków paranormalnych. Minione życia polecam nie tyle fanom thrillerów, co fantastyki, bo jednak ta paranormalna płaszczyzna powieści tutaj dominuje w moim odczuciu.

Ocena: 4/6



[1] W. Baran, Minione życia, Novae Res, Gdynia 2013, s. 215.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję jej Autorowi.

wtorek, 25 marca 2014

Szczerze oddana - Pekka Hiltunen




tłumaczenie: Adam Sandach
tytuł oryginału: Vilpittömästi sinun
wydawnictwo: Zysk i S-ka
data wydania: 17 lutego 2014
ISBN: 9788377851562
liczba stron: 508


Po książki pisarzy pochodzenia fińskiego sięgam bardzo rzadko, dlatego w zasadzie nie wiem czego się po nich spodziewać. Ostatni raz miałam ku temu okazję dzięki Fantastycznemu samobójstwu zbiorowemu Arto Paasilinna. Nie byłam pod szczególnym wrażeniem – spodziewałam się książki znakomitej, a dostałam wyjątkowo przeciętną. Tym razem padło na pana Pekkę Hiltunena i jego thriller z tłem kryminalnym, pt. Szczerze oddana.

Blurb zapowiadał całkiem intrygującą lekturę, z którą przyszło mi spędzić kilka dni. Główną bohaterką jest Lia, młoda kobieta pochodząca z Finlandii, ale mieszkająca od jakiegoś czasu w Londynie i pracująca jako grafik w jednej z gazet. Wśród znajomych uchodzi za zdystansowaną i chłodną niczym kraj, z którego pochodzi, jednak to tylko pozory, bowiem emocji, często skrajnych, w Lii nie brakuje, co szybko daje się zauważyć.

Pewnego dnia kobieta przypadkiem znajduje się w miejscu (w samym środku Londynu), w którym w bagażniku jednego z aut wystawiono na widok publiczny zmasakrowane ciało. Lia, porażona samym faktem obecności w pobliżu zwłok, nie może sobie poradzić z natłokiem wynikających zeń emocji, jednak ma nadzieję, że wir codziennego życia oraz mała impreza urodzinowa w miejscowym pubie, pozwoli jej zapomnieć choć na chwilę o traumatycznym przeżyciu. I na chwilę jej się to udaje, bo w owym pubie poznaje tajemniczą kobietę imieniem Mari. Kobieta wydaje się czytać w myślach – potrafi odgadnąć takie fakty z życia (często intymnego), o których istnieniu Lia i jej znajomi mogliby wiedzieć tylko oni sami. Jak się potem okazuje, Mari nie czyta w myślach, a czyta ludzi…

Kobiety szybko zaprzyjaźniają się, dowiadują o sobie coraz więcej, a nawet zaczynają wspólną pracę w miejscu, w którym dowodzi nowopoznana przyjaciółka bohaterki. Firma Mari ma za zadanie pomagać ludziom w sytuacjach, w których zdaje się, że nie da się już nic zrobić – w jednym z przypadków zmusili jedną z firm telekomunikacyjnych do ponownego wprowadzenia na rynek tanich abonamentów, które z dnia na dzień zawiesili. Mari i jej współpracownicy często działają na pograniczu prawa, a nawet poza nim…

Wkrótce interesy Lii oraz Marii zbiegają się. Okazuje się, że jedna drugiej może pomóc w rozstrzygnięciu nurtujących je kwestii. I tak Marii pomoże Lii w znalezieniu sprawcy brutalnego morderstwa, a Lia… – tego już Wam nie zdradzę.

W fabule dzieje się tak dużo, że nie sposób krótko o niej opowiedzieć, ale przecież nie w tym moja rola. Moim zadaniem jest opowiedzieć Wam o wrażeniach wyniesionych z lektury, a te, krótko mówiąc, są skrajnie różne. Bardzo podoba mi się samo umiejscowienie akcji w Londynie i pomysł, żeby zwłoki denatki zostały znalezione w samym jego centrum, podczas gdy nikt nie wie, skąd się tam wzięły. Mamy tu też dwa wątki: jeden związany z Lią i jej prywatnym, amatorskim śledztwem, a drugi z tym, co chce osiągnąć Mari. Autor bardzo płynnie i umiejętnie przechodzi od jednego wątku do drugiego – nie ma tu niepotrzebnego chaosu, czytelnik nie gubi się w tym, co czyta. Sam pomysł na specyficzną działalność Mari jest bardzo interesujący, ale jednocześnie wywołuje lekkie poczucie nierealności. Jak już wspomniałam, ona i jej pracownicy często w swoich działaniach balansują na granicy prawa, a nawet je łamią, co na dłuższą metę nie powinno im uchodzić bezkarnie, tymczasem wydaje się, jakoby Mari i jej załoga stali ponad nim.

Działalność Mari to nie jedyny element wywołujący we mnie poczucie nierealności. Już sam fakt, że Lia podjęła się swojego amatorskiego śledztwa, nie mając ku temu najmniejszych powodów (nie licząc tych czysto emocjonalnych), jest z lekka naciągany. Kolejne wydarzenia tylko pogłębiają to wrażenie. Wymienię tylko jedno z nich: Lia, chcąc poznać więcej szczegółów związanych ze śledztwem, udaje się na komisariat policji, a tam prosi o rozmowę z osobą, która zajmuje się tą sprawą. Do rozmowy dochodzi, a pan nadkomisarz – chyba za ładne oczy – postanawia włączyć bohaterkę – ot tak, po prostu – do grona zaufanych dziennikarzy, którym zdradza się poszczególne fakty ze śledztwa (przypomnijmy, że Lia jest grafikiem a nie dziennikarzem, o czym od razu nadkomisarza informuje). Według mnie, pod względem prawdopodobności zachodzących zdarzeń Szczerze oddana niestety kuleje. I to miało duży wpływ na mój ogólny odbiór powieści.

Ostatecznie zatem nadal nie potrafię jednoznacznie ustosunkować się do literatury rodem z Finlandii. Nie mogę powiedzieć, że jest zła, że mi nie odpowiada, bo zbyt rzadko się z nią stykam, ale jak dotąd nie zapałałam do niej ogromną sympatią. Co mi pozostaje w takiej sytuacji? Tylko skusić się na kolejne tytuły. Tak samo nie zamierzam i Was odwodzić od lektury debiutu Pekki Hiltunena – sami musicie się do niej ustosunkować.

Ocena: 4/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka.

sobota, 22 marca 2014

Pytanie do Kuferkowiczów





Ktoś zasugerował mi, że zadanie w Kuferku powinno być zmienne, czyli co miesiąc powinno pojawiać się inne zadanie konkursowe. Jakie jest Wasze zdanie na ten temat?

Ma zostać tak jak jest, czyli tradycyjnie piszecie, co Wam w danym miesiącu sprawiło radość?
Czy co miesiąc serwować Wam inne pytanie/zadanie do wykonania? Oczywiście byłoby proste. :)

Korzystając z okazji informuję, że w kwietniu Kuferek będzie zamknięty z uwagi na III konkurs urodzinowy bloga, na który już teraz Was serdecznie zapraszam. :)

czwartek, 20 marca 2014

Wybory - Ruta Sepetys





tłumaczenie: Paweł Kruk
tytuł oryginału: Out of the Easy
wydawnictwo: Nasza Księgarnia
data wydania: 22 stycznia 2014
ISBN: 9788310124944
liczba stron: 336



Moja matka jest prostytutką. Ale nie taką ordynarną flądrą, co szlifuje bruki. Właściwie jest całkiem ładna, umie się wysławiać i dobrze się ubiera. Ale sypia z mężczyznami za pieniądze i prezenty, tak więc według słownikowej definicji jest prostytutką[1].

Tak, Josie, bohaterka nowej powieści Ruty Sepetys pt. Wybory, nie ma łatwego życia. Nie dość, że jej matka uprawia najstarszy zawód świata po to, by móc połechtać otrzymywanymi dobrami materialnymi swoje próżne ego, to o swoim ojcu nic nie wie – nigdy go nie poznała. Gdy tylko skończyła jedenaście lat sama zamieszkała w pokoju nad księgarnią, w której obecnie pracuje. Dla matki Jo, fakt jej wyprowadzki to duża ulga, bo nie musi już zajmować się tym „czymś”, co zniszczyło jej narzędzie pracy, czyli ciało, ale jednocześnie nie ma już na kim się wyżywać i okładać parasolką w chwilach złości.

W czasie nieobecności matki, piecze nad losem Josie przejmowała Willie – zaawansowana wiekowo, ale nadal dziarska i ostra burdelmama. Z wdzięczności, ale też z sentymentu do starszej pani, Josie przychodzi do agencji z rana, by posprzątać pozostałości po klientach z ostatniej nocy i zaparzyć „szefowej” kawę tak dobrze, jak tylko ona potrafi to zrobić.

Jedyną osłodą tego smutnego z pozoru życia prawie pełnoletniej już panny jest praca w księgarni, kontakt z literaturą (Josie zawstydziłaby niejednego recenzenta – czyta około sto pięćdziesiąt książek rocznie!) i obecność syna właściciela przybytku – Patricka. Z nikim innym tak dobrze się nie czuje i z nikim tyle jej nie łączy. Gdy ktoś wchodzi do sklepu, po wyglądzie i zachowaniu klienta obstawiają, z jakiego gatunku książkę wybierze, dając sobie umówione znaki – kładąc palce w odpowiedni sposób na ladzie. Cóż to za piękna przyjaźń!

Jednak na tym świat Josie się nie kończy. Pewnego dnia ktoś uświadamia jej, że może wiele osiągnąć, jeśli tylko zechce, że jej marzenia o studiowaniu na prestiżowej uczelni to nie są tylko mrzonki. Co prawda nauka kosztuje majątek i wymaga odpowiednich rekomendacji wysoko postawionych ludzi, ale od czego ma się głowę na karku? Głowę skrywającą umysł nader inteligentny, któremu nie brak przebiegłości, czasem bezczelności, uporu i sprytu. Gdy wszystko powoli zmierza w obranym przez Josie kierunku, nagle Dzielnicę Francuską (Nowy Orlean) obiega zatrważająca wieść o śmierci pewnego turysty, którego drogi zegarek oraz inne poszlaki wiodą detektywa zajmującego się tajemniczym zgonem właśnie do Jo…

I tak to spokojne życie naszej bohaterki przemienia się w pasmo kłamstw, oszustw i intryg. Ha! Nawet szantaż się znajdzie! Jednak Josie to dziewczyna, która nie da sobie w kaszę dmuchać – ma swój charakterek i zrobi wiele, by wybrnąć z trudnej sytuacji, w której się znalazła. Dlatego, spędzając czas z nową powieścią Sepetys, nie ma mowy o nudzie! Tempo akcji zbliżone jest do poziomu innych powieści osadzonych na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, podobnie jak styl – dość charakterystyczny, stonowany i z ciekawie ukazanym tłem tego okresu (choć niemal bez politycznych akcentów).

Dwa ogromne plusy tej powieści, które szybko rzuciły mi się w oczy, to po pierwsze barwny i bogaty stylistycznie język, pełen metafor, porównań czy ironii, a po drugie świetnie skonstruowane, wyróżniające się postaci. Sama Josie nie jest grzeczna panienką, która pod naporem trudnego dzieciństwa zamyka się w sobie i godzi na wszystko, przeciwnie, jest na swój sposób dziarska i potrafi walczyć o swoje. Willie – starsza wiekiem burdelmama – mistrzostwo samo w sobie! Jak ona rządzi, jak trzyma krótko swoje pracownice!

– Myślisz, że siedzisz sobie pod gruszą? Ja tu sprzedaję seks![2]

Ta postać aż prosi się o przeniesienie na ekran kinowy. Kolejne pochwały należą się Sepetys za matkę Jo, czyli Louise – tak irytującej, okropnej i ohydnej pod względem charakteru baby (bo nazwanie jej kobietą byłoby w pełni niezasłużoną pieszczotliwością) dawno nie miałam okazji poznać.

Dla niektórych wątek kryminalny powieści, w którym omawiany jest tajemniczy zgon turysty może być mniejszym lub większym minusem, bo jest on wyjątkowo słabo rozwinięty. Jednak moim zdaniem to dobrze, bo obyczajowy wymiar powieści jest tu zdecydowanie ważniejszy.

Cóż mogę więcej dodać? Ruta Sepetys po raz drugi pozytywnie mnie zaskoczyła. W przypadku Szarych śniegów Syberii przyprawiła mnie o naprawdę duże wzruszenie (co mało któremu pisarzowi się udaje), natomiast Wyborami przyjemnie zaskoczyła i przypieczętowała swój bezsprzeczny talent literacki. Nie poszła za ciosem i nie powieliła, na fali popularności, swojej pierwszej powieści. Stworzyła coś zupełnie innego, co odbiega od Szarych śniegów… dosłownie wszystkim: klimatem, tematyką, umiejscowieniem akcji. Chociaż nie! Jedno się powtórzyło – intrygująca historia napisana świetnym stylem, która zapada w pamięć i pozostawia po sobie mocno zaakcentowane wspomnienie oraz poczucie, że właśnie przeczytało się jedną z lepszych powieści w danym roku (nawet biorąc pod uwagę fakt, że bieżący dopiero się zaczął).

No i mamy też przesłanie, aby dobrze zastanawiać się, zanim dokonamy jakiegokolwiek wyboru. Wszak to wybory właśnie kształtują nasze losy i wpływają na koleje naszego życia, które albo przyniesie nam nagrody za prawidłowo podjęte decyzje, albo wypnie się na nas swoją mniej przyjazną stroną i zabierze to, co mieliśmy najlepsze…

Ocena: 6/6

[1] R. Sepetys, Wybory, Nasza Księgarnia, Warszawa 2014, s., s. 5.
[2] Tamże, s. 35.


Oficjalna recenzja dla Lubimy Czytać - LINK.

wtorek, 18 marca 2014

Chłopiec z Listy Schindlera - Leon Leyson





tłumaczenie: Jarosław Skowroński
tytuł oryginału: The Boy on the Wooden Box
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: 14 stycznia 2014
ISBN: 9788378396826
liczba stron: 256


Oskar Schindler – chyba każdy zna albo chociaż kojarzy to nazwisko. Jeśli nie z książki Thomasa Keneally’ego pt. „Lista Schindlera”, opowiadającej o jego godnych podziwu działaniach, to bez wątpienia zna je z głośnej ekranizacji w reżyserii Stevena Spielberga o tym samym tytule. Ten właśnie człowiek, niemiecki przedsiębiorca należący w latach II wojny światowej do partii nazistowskiej, uchronił przed pewną śmiercią 1200 ludzi pochodzenia żydowskiego.


Jedną z tych osób był nieżyjący już Leon Leyson (właśc. Lejb Lejzon), którego wspomnienia zostały zapisane oraz wydane pod czujnym okiem Marilyn J. Harran oraz Elizabeth B. Leyson (jego córki). Historia jego życia jest niezwykle przejmująca i dramatyczna. Relacja autora rozpoczyna się, gdy jest małym chłopcem i wraz z rodzicami oraz czwórką rodzeństwa skromnie, ale szczęśliwie żyje w północno-wschodniej Polsce, w miejscowości Narewka (obecnie nieopodal granicy z Białorusią). Ojciec Lejby nie ustaje w staraniach, by jego rodzina miała godne warunki do życia, dlatego wkrótce wyjeżdża z rodzinnej wsi i rozpoczyna pracę w Krakowie. Dopiero po kilku latach to, co zarobił, umożliwia mu ściągnięcie żony wraz z dziećmi do tego samego miasta.

Niedługo potem groźba wybuchu wojny z dnia na dzień staje się coraz bardziej realna, choć wielu nie do końca zdaje sobie z tego sprawę albo nie przyjmuje tego do wiadomości. Jednak wrzesień 1939 roku pokazuje, że naziści pod wodzą Adolfa Hitlera nie cofną się przed niczym, by zdobyć władzę i stworzyć nową, „czystą” rasę. By tego dokonać, w pierwszej kolejności należy pozbyć się „kłód” na drodze do realizacji tego koszmarnego planu, czyli m.in. Żydów. Rozpoczyna się masowe przesiedlanie ludności żydowskiej do gett. Rodzina Lejzonów z małego, ale przytulnego mieszkania przenosi się do ciasnego pokoju w krakowskim getcie, które przyszło im dzielić z inną rodziną. Nie trzeba długo czekać na pojawienie się głodu i chorób – naziści celowo nie zapewniają mieszkańcom getta należytych racji żywnościowych, a zapasy szybko się kończą. Skupienie tak dużej liczby ludzi na zamkniętym terenie, gdzie trudno o zachowanie higieny, szybko owocuje rozpowszechnianiem się chorób (tyfus, szkorbut itd.).

Z dnia na dzień jest coraz gorzej, jednak szczęśliwy przypadek sprawia, że ojciec Lejby trafia do Niemieckiej Fabryki Wyrobów Emaliowanych, gdzie – dzięki temu, że potrafi otworzyć zamknięty sejf – zostaje zatrudniony na stałe. Naturalnie jest to praca bez zapłaty w tradycyjnej formie, jednak sam fakt, że pracownicy mają zaświadczenie o zatrudnieniu ratuje im życie. To jednak również trwa tylko do czasu. Gdy kapitulacja nazistowskich Niemiec jest już tylko kwestią czasu, zapada decyzja o likwidacji gett i masowej wywózce ich mieszkańców do obozów koncentracyjnych. Oskar Schindler, drogą przekupstwa i układów, przekonuje komendanta KL Plaszow, Amona Goetha, że dotychczasowi pracownicy są niezbędni do prawidłowego funkcjonowania fabryki. Tym sposobem ratuje ponad tysiąc osób pochodzenia żydowskiego, w tym małego Lejzona.

Był to godny podziwu wyczyn z jego strony. Schindler niejednokrotnie ryzykował życie, by ratować swoich pracowników (jak relacjonuje Leyson), jednak nie można zapominać o fakcie, że przyjechał do Polski, by dorobić się na wojnie tanim kosztem (Żydzi byli darmową siłą roboczą). Wiedział, w jakich warunkach buduje swój biznes i jacy ludzie będą u niego pracować – robił to świadomie. Dlatego dla mnie jego postać będzie zawsze zawierała odrobinę… hmm… kontrowersji.

http://www.filmweb.pl/

Co do samej relacji z pobytu Leona Leysona w getcie czy obozie, nie doszukałam się w niej niczego, czego nie znałabym już z opowieści innych ocalonych. Na uwagę natomiast zasługuje to, jak autor wspomnień postrzega antysemityzm w Polsce. Jak pisze, przed wojną nienawiść do Żydów przejawiała się głównie w określonych momentach, jak np. w Wielki Tydzień i miała wydźwięk czysto religijny. Po wojnie zaś był to już ten sam antysemityzm, który funkcjonuje do dziś i dotyczy Żydów jako narodu. Leyson przytacza też kilka sytuacji, w których ta antypatia była szczególnie dotkliwa, jak np. w czasie pobytu w akademiku już po kapitulacji Niemiec (jako tymczasowym miejscu zamieszkania), gdy Polacy oskarżali Żydów o dokonywanie transfuzji krwi polskich dzieci, aby wzmacniać swoje organizmy.

Przejawy antysemityzmu ze strony Polaków to oczywiście rzecz bezsporna, bo każdy wie, że miały one miejsce często i gęsto, jednakże autor chyba zapomniał, że nie tylko Żydzi byli ofiarami II wojny światowej i nie tylko oni cierpieli. Choć wśród Polaków było wiele wrogo nastawionych do Żydów osób, to nie brakowało wśród nich także tych, którzy im pomagali i tych, którzy ginęli w obozach.

W ogólnym rozrachunku „Chłopiec z listy Schindlera” to emocjonująca i poruszająca książka jak każda z tego gatunku, jednak dla mnie niepozbawiona nutki kontrowersji.


Oficjalna recenzja dla Lubimy Czytać - LINK.

piątek, 14 marca 2014

Usteczka - Pola Kinski





tłumaczenie: Katarzyna Weintraub
tytuł oryginału: Kindermund
wydawnictwo: Black Publishing
data wydania: 5 marca 2014
ISBN: 9788375366945
liczba stron: 264


Ktoś z Was kojarzy nazwisko Kinski? Podejrzewam, że wielu obiło o uszy się raz czy dwa. Być może dzięki aktorce, Nastassji Kinski, której rozgłos przyniosła rola w filmie Romana Polańskiego Tess. Nieco starszemu pokoleniu nazwisko to może przywodzić na myśl jej ojca, Klausa Kinskiego (właśc. Klausa Nakszynskiego) – niezwykle ekscentrycznego aktora, znanego z ról w Doktorze Żywago, Za kilka dolarów więcej czy monologu Jezus Chrystus Zbawiciel.

To, co było (zmarł 23 listopada 1991 roku) w nim charakterystyczne – to bez wątpienia wybuchowy charakter, przekonanie o własnym geniuszu aktorskim i skrajny despotyzm. Wszystko musiało być tak, jak on sobie tego życzył, nawet we własnym domu. Dla swojej rodziny stał się nieobliczalnym tyranem. Właśnie taki jego obraz – prawdziwy, niezabarwiony tym, co serwowały wówczas media – kreśli przed czytelnikiem jego córka, Pola Kinski, w swojej poruszającej autobiografii pt. Usteczka.

Gdy był jeszcze młokosem, chyba mało kto spodziewał się, do czego jest zdolny. Zresztą wówczas nic poza miłością do Gislinde (matki Poli) nie liczyło się. Szybko zamieszkał z Gisi oraz jej rodzicami, piątką rodzeństwa i gosposią. Matka Poli, będąc jeszcze w ciąży, miała już okazję przekonać się, jaki naprawdę jest jej ukochany. Mimo to zdecydowała się na wspólne życie z nim. To jednak trwało tylko do czasu. Kiedy mała Pola miała zaledwie trzy lata, rodzice rozwiedli się i tym samym rozpoczęło się jej tułacze życie: między matką, która związała się z innym mężczyzną, a ojcem, który niczym wicher gnał po świecie w poszukiwaniu godnych swojego geniuszu ról.

To właśnie podczas jednego z takich wyjazdów Klaus pokazał swoją prawdziwą twarz –  człowieka chorego, zmagającego się z zaburzeniami na tle seksualnym. Pola miała zaledwie pięć lat, gdy ojciec zaczął ją molestować, a dziewięć, gdy zaczął dopuszczać się na niej gwałtów. Jak pisze Pola:

W ciągu dnia ojciec gra w „Doktorze Żywago” rewolucjonistę, który walczy o wolność i prawa człowieka, a wieczorem gwałci swoje dziecko[1].

Z jednej strony darzył ją ogromną miłością, nazywał swym aniołkiem, obsypywał prezentami, kupował najdroższe ubrania, zapewniał wystawne życie, a z drugiej traktował jak własność, jak rzecz, której można użyć, gdy tylko ma się na to ochotę. Po lekturze odniosłam wrażenie, jakoby Klaus usiłował zrekompensować Poli krzywdę, którą jej wyrządzał, za pomocą drogich podarunków. Może nawet usiłował zagłuszyć w ten sposób własne sumienie? To tylko moje przypuszczenia, choć nie wiem czy w przypadku pedofilii można mówić o sumieniu jako takim…

To, czego Klaus dopuszczał się na swojej małoletniej córce było i jest dramatem, którego większość z nas nie jest w stanie sobie wyobrazić ani pojąć, choćbyśmy nie wiem jak wiele poświęcili czasu na studiowanie tego tematu. Jest jednak coś jeszcze, coś równie, a może nawet bardziej, dramatycznego, mianowicie poczucie winy samej Poli. To przerażające, że już wtedy, będąc małą dziewczynką, była wręcz przekonana, że to, co robi z nią ojciec to tylko i wyłącznie jej wina, że sama zapracowała na ten grzech, którym jest kalana. Razów, w których jako dziecko rozmyślała o śmierci i pragnęła jej, nie da się zliczyć.

Na szynach kolejowych leży Pola. Trup. Obok niej klęczy Pola i zatroskana pochyla się nisko nad nią, nad jej twarzą. Koło nich przechodzi Pola, patrzy na nie poważnie i spokojnie. Potem znika[2].

To wszystko przeraża bardziej niż najkrwawszy horror, dlatego niewiele osób zdecyduje się na lekturę tak szczerych wyznań. Są nawet tacy, którzy są przeciwni powstawaniu takich biografii. Sama uważam, że mimo iż są one szalenie trudne w odbiorze pod względem emocjonalnym (Usteczka czytałam przez kilka dni, rozkładając książkę na raty), to jednak są potrzebne. Po pierwsze, osobom, które ten dramat przeżyły, bo są dla nich swego rodzaju środkiem terapeutycznym. Po drugie, są ważne dla nas, byśmy mieli szansę rozpoznać problem i w porę reagować, gdyby kiedykolwiek zaszła taka potrzeba (czego nikomu ani sobie nie życzę). Najgorszym wyjściem, niestety często wybieranym, jest obojętność i bierność. Często słyszy się, że najbliższe osoby z otoczenia molestowanego dziecka wiedziały o wszystkim, a nie zrobiły nic, by to przerwać (matka Poli też coś podejrzewała).

Mocnego wydźwięku wspomnieniom Poli Kinski dodaje styl, w jakim książka jest utrzymana – szalenie obrazowy, pełen mocnych, nierzadko dosadnych metafor, które uderzają z impetem w umysł. Następnie szybko torują sobie krótką drogę do serca, które prawie staje w płomieniach z żalu nad dzieciństwem autorki. Jej i wielu innych, krzywdzonych dzieci, których dramaty rozgrywają się każdego dnia w ich domach, a ich niemymi świadkami są cztery ściany ich własnych pokojów. Często są nimi także najbliżsi, którzy udają, że nie widzą i nie słyszą…

Życzyłabym sobie, by tę książkę przeczytał każdy, ale wiem, że ze względu na jej emocjonalny ciężar nie każdy się na nią zdecyduje. Warto jednak podjąć to wyzwanie.





[1] P. Kinski, Usteczka, Black Publishing, Wołowiec 2014, s. 109.
[2] Tamże, s. 62.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Black Publishing.

czwartek, 13 marca 2014

Ogłoszenie parafialne w związku z konkursem na Blogera roku 2013




Kochani. :) Tym razem mam dla Was wpis obwieszczająco-informacyjny.

Jak większość z Was wie, brałam udział w konkursie na Blogera roku 2013. Brałam, ale postanowiłam zakończyć udział w zabawie na tym etapie. Poniżej screen z komentarzem, który chyba wszystko Wam w tym temacie wyjaśni.



Czuję się w obowiązku poinformowania Was o mojej decyzji, bo jednak tych głosów troszeczkę na mnie oddaliście - za co pięknie dziękuję każdemu! :) Głosowaliście z własnych komputerów, szkolnych, tych w pracy, sąsiada, tabletów, telefonów... Umieszczaliście info na swoich tablicach na FB, zawracaliście gitarę znajomym, rodzinie... Dziękuję Wam za to! :)

Jedynym konkursem tego typu, w którym jeszcze wezmę udział będzie eBuka, bo darzę go sympatią. :) Gdy konkurs ruszy poinformuję Was o tym fakcie tylko jeden raz i ewentualnie umieszczę jakiś banerek na blogu - kto będzie chciał, ten zagłosuje, bez ciśnienia, próśb, czy gróźb. ;)

Chyba, że i10 znajdzie taki, w którym walki w kisielu będą obowiązkowe, to wtedy skuszę się na jeszcze jeden konkurs oprócz eBuki. ;)

Wiadomość z ostatniej chwili.

Ebuka rusza lada chwila! :D

wtorek, 11 marca 2014

Bridget Jones. Szalejąc za facetem - Helen Fielding






tłumaczenie: Katarzyna Karłowska , Jan Karłowski
tytuł oryginału: Bridget Jones: Mad About the Boy
wydawnictwo: Wydawnictwo Zysk i S-ka
data wydania: 3 marca 2014
ISBN: 9788377853924
liczba stron: 584



Dziś opowiem Wam historię pewnej znajomości, która tyczy się mnie i pewnej popularnej kobiety. Kobiety kochanej przez wielu i przez tyleż samo ludzi nienawidzonej. Cóż, to typ, który siłą rzeczy wzbudza emocje dość skrajne. O tych stonowanych mowy być raczej nie może. Nie w jej przypadku.

Bridget Jones, bo o niej mowa, poznałam dzięki dziennikowi, który skrupulatnie prowadziła w latach dziewięćdziesiątych. Przedstawiła mi się wtedy jako osoba bardzo nietuzinkowa w swojej prostolinijności, mocno roztrzepana, zabawna, bardzo emocjonalnie podchodząca do spraw damsko-męskich, szalenie mocno łaknąca miłości oraz zrozumienia i okazująca to wszystko w sposób nader osobliwy. Na przykład ładując się w związek bez przyszłości z lekkoduchem, któremu tylko jedno w głowie. Na szczęście aspekty damsko-męskie to nie jedyne (choć dominujące), które obecne są w życiu Bridget. Jest jeszcze aspekt silnego pragnienia osiągnięcia spektakularnego sukcesu na polu zawodowym: trafić do elity, być podziwianym i poważanym, ach… Jednak na tym polu, w efekcie końcowym, pojawia się więcej spektakularnych i jakże efektownych porażek niż zwycięstw. Jest też permanentna nienawiść do przybywających kilogramów i obezwładniające uzależnienie od wagi, słodyczy i sera. Mocne ciągoty do alkoholu też pojawiają się, ale uzależnieniem nazwać tego jeszcze nie trzeba.

W końcu koleje burzliwego życia Bridget biegną w kierunku serca Marka Darcy’ego, który związał się z nią na dłużej. Ktoś pomyśli, że skoro już wpadła w stateczne i odpowiedzialne ramiona Darcy’ego, to na pewno spoważniała i wydoroślała. Nie, nic z tych rzeczy. Nadal ładuje się w niesamowite kłopoty z racji swego roztargnienia i wrodzonego wariactwa, których szczytem jest pobyt w tajlandzkim więzieniu za przemyt narkotyków.

Czas jednak nie stoi w miejscu. Bridget lat przybywa i w tej chwili jest już po pięćdziesiątce (co niektórych dziwi, bo przekonanie o tym, że upływ czasu jej nie dotyczy jest bardzo silne wśród fanów). Jak donosi aktualna wersja jej dziennika, pt. Bridget Jones. Szalejąc za facetem, jest w tej chwili bogatą wdową z dwójką dzieci (Mabel i Billym), które charakterem zdają się bardziej przypominać matkę niż świętej pamięci ojca. Darcy, przed udaniem się na tamten świat, należycie zadbał o to, by Bridget już nigdy nie musiała pracować, ale ona sama nie zamierza z tego przywileju w pełni korzystać i oddawać się nieróbstwu. Stara się jak może, dwoi i troi, by stworzyć chwytliwy scenariusz, którym jakiś dobry producent się zainteresuje. Oczywiście nie tylko praca i dzieci są treścią jej życia. Jest matka i są starzy dobrzy znajomi, którzy nic się nie zmienili: Tom, Jude i Daniel. Ten ostatni nadal myśli i mówi tylko o jednym, ostro pije i, co tu kryć, reprezentuje gatunek podstarzałych playboyów.

źródło: http://www.filmweb.pl 
A Bridget? Czy się zmieniła? Naturalnie, fakt nagłej utraty małżeństwa oraz posiadania dwójki niesfornych dzieciaków ma znaczny wpływ na jej osobowość (okazuje się, że Bridget potrafi być dobrą i troskliwą matką), jednak wpływ ten nie pozbawia jej tego, co w niej charakterystyczne: nadal jest pozytywnie zakręcona, nadal nie przyswoiła sobie skróconej instrukcji obsługi faceta (a także telewizora, pilota, konsoli i innych cudów techniki) oraz podstawowych zasad randkowania. Nadal nadmiernie przeżywa wszystko, co związane z relacjami damsko-męskimi, cały czas walczy ze zbędnymi kilogramami (zapisuje się nawet do specjalnej kliniki) oraz ciągotami do alkoholu i tartego sera. Nowościami, które stara się rozgryźć, są dobrodziejstwa Internetu, tj. Twitter i portale randkowe. Uświadamia sobie też, że mimo wieku i faktu bycia matką nadal posiada potrzeby seksualne, więc szybko uskutecznia plan złowienia kogoś, kto przypomni jej jak to jest być młodą, szczęśliwą i zaspokojoną. I znajduje… niespełna trzydziestoletniego Adonisa o wyglądzie modela z okładek branżowych magazynów.

Szczerze powiem, że do pewnego momentu lektury byłam zirytowana faktem, że u Bridget nic się nie zmieniło poza wiekiem, że nadal jest postrzelona i nierozgarnięta. Że mając dzieci u boku, myśli tylko o tym, czy na Twitterze ma nowych obserwatorów, czy facet, z którym się umawia, napisał SMS, a jak nie to dlaczego, że nazywa go chłopczykiem… Myślałam, że to totalnie bez sensu wstawić psychikę niedojrzałej podfruwajki w ciało dojrzałej kobiety, ale już pod koniec lektury naszły mnie refleksje. Czy fakt, że Bridget ma ponad pięćdziesiąt lat i dwójkę dzieci odbiera jej możliwość życia pełną piersią? Czy ciało naznaczone piętnem czasu nie zasługuje na odrobinę przyjemności?

Znienacka zobaczyłam samą siebie jako jedną z tych starszych kobiet, które uparcie tkwią w domach za zaciągniętymi zasłonami i przez większość życia snują się przy świetle kominków lub świec, a gdy ktoś do nich przychodzi, malują krzywo usta[1].

Utarło się w ogólnej świadomości społeczeństwa, że kobieta w podobnej sytuacji, w której obecnie znajduje się Bridget, ma obowiązek być umęczoną Matką Polką (nie wiem czy inne kraje mają swój odpowiednik takowej) bez prawa do czerpania przyjemności z życia, którą należy zagonić w kąt i wyposażyć w różaniec. Czy ja też chciałabym w tym wieku mieć odgórnie narzucony zakaz na wszystko to, co nie wiąże się z faktem posiadania potomstwa i małżeństwa w przeszłości? Nie, nie chciałabym i dlatego cieszę się ostatecznie, że Bridget do końca pozostaje sobą – wraz ze swoimi wadami i zaletami, bo przecież za to ją pokochaliśmy, za to też ja doceniłam znajomość z nią.

Helen Fielding (źródło: okładka książki)
Sposób, w jaki Fielding opisała aktualne perypetie Bridget niczym szczególnym nie odbiega od tego z poprzednich dwóch części – nadal śledzimy je w formie dziennika, nadal mamy wstępy z aktualną wagą bohaterki, ilością spożytego alkoholu itd., jednak prawie sześćset stron to stanowczo za dużo jak na typowe babskie czytadło. Po czasie zaczyna nużyć, długie relacje z posiedzeń bohaterki na Twitterze męczą okrutnie, ale… lektury mimo to przerwać się nie chce i nie da. Grunt to zabrać się za nią w odpowiednim momencie, gdy naprawdę będziemy potrzebowali odskoczni od rzeczywistości i/lub lektur ciężkiego kalibru. Wtedy zasmakuje niczym delikatnie przesłodzone ciastko, które samo w sobie jest tak dobre, że mimo nadmiaru cukru nie jesteśmy w stanie uronić z niego ani okruszka. I taka jest Bridget.

Ocena, z sympatii do bohaterki: 4/6



[1] H. Fielding, Bridget Jones. Szalejąc za facetem, Zysk i S-ka, Poznań 2014, s. 293.

poniedziałek, 10 marca 2014

Bloger roku 2013 - najnowsze, szczęśliwe wieści :)





Kochani! Książkówka zakwalifikowała się do półfinału konkursu na Blogera roku 2013! To dzięki Wam i Waszym głosom, za które pięknie dziękuję. :)

Bym mogła gościć wśród finalistów znów potrzebne są Wasze głosy, czyli... wszystko od początku. :) Ponownie wchodzicie na stronę: KLIK, wypełniacie krótki formularz i potwierdzacie swój głos kliknięciem w link, który dotrze na adres e-mail podany w formularzu. Linku potwierdzającego głos szukajcie też w skrzynce ze spamem, bo tam czasem trafia.

Przypominam też, że z jednego komputera (IP) można oddać maksymalnie 2 głosy, ale z dwóch różnych adresów e-mail. Zatem klawiatury, telefony, tablety i co tam jeszcze macie - w ruch. :) Liczę na Waszą pomoc.

piątek, 7 marca 2014

Sześć lat później - Harlan Coben



tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
tytuł oryginału: Six Years
wydawnictwo: Albatros
data wydania: 26 lutego 2014
ISBN: 9788378858331
liczba stron: 464


Cóż, z pisarstwem Harlana Cobena, który obecnie jest jednym z czołowych pisarzy gatunku sensacji i thrillera, nie mam zbyt często do czynienia. Za mało okazji czy chęci? Od około roku na mojej półce czeka na swoją kolej jeszcze jedna jego powieść, więc chyba bardziej chodzi o chęci i motywacje niż okazje. Te ostatnie nawet się zdarzają. Ostatnio czytałam Klinikę śmierci, która, mimo że niepozbawiona wad, przypadła mi do gustu i zachęciła do dalszych spotkań z książkami tego autora. Teraz do rąk wpadła mi jego najnowsza powieść – Sześć lat później.

Do tej lektury podchodziłam zupełnie na luzie, bez jasno sprecyzowanych oczekiwań – nie spodziewałam się Bóg wie czego. Jednak nie spodziewałam się też, że już na starcie doświadczę déjà vu, ale o tym jeszcze opowiem. Zacznę od fabuły.

Jake Fisher to trzydziestopięcioletni wykładowca College’u Lanforda (Massachusetts, USA). Jest ceniony i lubiany zarówno przez studentów jak i kadrę akademicką. W zachowaniu i stylu życia niczym specjalnym nie wyróżnia się, ale jeśli chodzi o wygląd – wręcz przeciwnie. Wysoki wzrost przypieczętowuje adekwatna doń waga. Ogólna postura, krótko mówiąc, budzi respekt, mimo że jej posiadacz typem twardego macho nie jest, o czym świadczyć może jego zakochane serce – od kilku lat wciąż w tej samej kobiecie. Serce dwa razy przerzute, wyplute na bruk i pieczołowicie zdeptane ślubnym, najpewniej białym butem… Sześć lat wcześniej Natalie, w sposób zupełnie przez Jake’a nieoczekiwany, porzuciła go dla dawnej miłości, którą, nie tracąc czasu, szybko poślubiła. Jakby było mu mało upokorzeń, Jake wybrał się na ślub ukochanej i niczym wytrawny masochista oglądał szlachtujący jego uczucia spektakl, w którym jego ukochana wiązała się świętym węzłem małżeńskim z niejakim Toddem.

Zdawać by się mogło, że po wspomnianych sześciu latach Jake już się z tym uporał i rozpoczął nowe życie. Nawet jemu samemu wydaje się, że tak właśnie jest – mimo że wspomnienia wciąż są żywe, a na samą myśl o Natalie jego serce bije szybciej – ale z błędu szybko wyprowadza go niespodziewany i wręcz porażający news. Oto na stronie internetowej uczelni pojawia się nekrolog informujący o śmierci męża Natalie. Jake długo się nie zastanawia – udaje się na pogrzeb w nadziei, że zobaczy ukochaną. Okazuje się jednak, że Natalie na pogrzebie nie ma. Ale to nie koniec niespodzianek. Jeszcze większe zdziwienie ogarnia Jake’a, gdy dowiaduje się, że żona Todda jak najbardziej obecna była podczas uroczystości żałobnych, a on sam wyraźnie ją widział… Zatem kim jest ta kobieta? To Natalie czy jednak nie? Może to jakiś ponury żart, albo przejaw problemów psychicznych samego bohatera?

Odpowiedzi na te pytania nie przychodzą ani szybko, ani łatwo. Historia, w którą wplątał się główny bohater Sześciu lat później, jest naprawdę zagmatwana i im dalej w nią brniemy, tym mniej wiemy, mniej rozumiemy i błądzimy w niej jak dzieci we mgle. Sytuacja staje się jasna dopiero pod koniec, a wcześniej niełatwo domyślić się, o co naprawdę w niej chodzi – czy to jakaś grubsza afera, spisek, czy bohaterowi zwyczajnie poplątało się w głowie. Akcja, którą buduje Coben, nie daje chwili wytchnienia i nie można mówić o nudzie – dzieje się tu naprawdę bardzo dużo. I to w zasadzie największe plusy powieści.

Harlan Coben
(źródło: wydawnictwo Albatros)
Teraz słów kilka o minusach. Wspomniałam na początku o uczuciu déjà vu. Otóż im bardziej Jake próbuje się dowiedzieć, co się dzieje z Natalie, tym częściej słyszy ze strony otoczenia, że cała związana z kobietą historia naprawdę nie miała miejsca. Pomysł, w którym ktoś wmawia bohaterowi, jakoby koleje jego losu były jego ułudą czy wymysłem, nie jest nowy, a powiedziałabym nawet, że w ostatnim czasie jest dość często wykorzystywany (lub po prostu ja tak często natykam się na niego w literaturze i filmach: Trakt Arno Strobela czy film Życie, którego nie było). Na lubimyczytać.pl ktoś zasugerował, że Coben najpewniej też wzorował się na jednej ze swoich wcześniejszych książek, ale to już tylko przypuszczenia, których, póki co, nie miałam okazji zweryfikować. Co jeszcze wypada słabo? Bohaterowie, którzy są wyjątkowo mało wyraziści – nawet o Jake’u ciężko powiedzieć coś więcej niż to, że jest wykładowcą dużej postury, do szaleństwa zakochanym w Natalie. No może chwilami przejawia jeszcze odrobinę poczucia humoru... A zakończenie? Ckliwe i melodramatyczne – niegodne najeżonej suspensem akcji.

Jednak, czego jak czego, ale talentu do tworzenia powieści o porywających fabułach Cobenowi odmówić się nie da. Potrafi czytelnika zainteresować i sprawić, że czyta się jego książkę lotem błyskawicy – czterysta sześćdziesiąt cztery strony można z powodzeniem wchłonąć w ciągu jednego dłuższego wieczoru (i nie tylko ze względu na dość pokaźnych rozmiarów czcionkę). Fanom tego typu powieści oraz samego Cobena w szczególności polecam Sześć lat później.

Ocena: 4/6


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu ALBATROS Andrzej Kuryłowicz.


wtorek, 4 marca 2014

Easylog - Mariusz Zielke




wydawnictwo: Akurat
data wydania: 15 stycznia 2014
ISBN: 9788377585870
liczba stron: 352


O Mariuszu Zielke słyszałam już a propos jego wcześniejszych książek, tj. Formacji trójkąta, Wyroku czy Księgi kłamców, jednak ich opisy nie kusiły mnie na tyle, by po którąś z nich sięgnąć – nie czułam do nich tzw. mięty. Nie tak dawno temu na naszym rynku ukazała się kolejna powieść pisarza, mianowicie Easylog. W tym przypadku opis fabuły również specjalnie mnie nie kusił, ale jednak w pewnym stopniu intrygował. Dzieła dopełniły liczne pozytywne opinie jak i bezpośrednie zachęty („Przeczytaj Easylog! No naprawdę warto… No weź przeczytaj…”). Zatem wzięłam i przeczytałam. I nie żałuję, ale o wrażeniach jeszcze opowiem. Najpierw co nieco o fabule.

Postacią pierwszoplanową jest tutaj niejaki Ben Stiller, którego, poza nazwiskiem, nic nie łączy z popularnym komikiem, a w zasadzie więcej różni: Stiller-komik to gwiazdor z dużym poczuciem humoru, zaś Stiller z powieści to umysł ścisły, któremu niezbyt często jest do śmiechu. Za ten stan rzeczy odpowiada jego jakże burzliwe życie. Nie dość, że stracił możliwość pracy w jednej z najsłynniejszych firm świata, która stworzyła najnowsze, technologiczne cudo komunikacyjno-organizacyjne pod nazwą Wally (w przenośnym urządzeniu „więzimy” swojego osobistego awatara, który ma nam ułatwiać życie), to na domiar złego stracił swoją ukochaną ‒ Sally. Co prawda tragedia związana z jej zaginięciem i domniemaną śmiercią (ciała nigdy nie odnaleziono) miała miejsce ponad dziesięć lat temu, jednak ból po stracie bliskiej osoby jest w Benie wciąż żywy i nie daje o sobie zapomnieć, zupełnie jakby powiedzenie „czas leczy rany” nie odnosiło się do jego przypadku. Sytuację zaognia fakt, że Ben zaczyna widzieć Sally. Początkowo zdaje się, że to tylko majaki szaleńczo zakochanego człowieka, który nie uporał się ze stratą, ale w miarę przybywania wizji Ben zastanawia się, czy Sally aby nagle nie wróciła, a jej śmierć to nie mistyfikacja. Tymczasem jego były wspólnik, który obecnie sprawuje pieczę nad Wallym, mocno niepokoi się przekonaniem Bena, że jego była narzeczona jednak żyje.

Nie cofnie się przed niczym, by ostudzić zapał Stillera do poszukiwania prawdy. Trzeba użyć przemocy? Nie ma sprawy. Potrzebna broń, strzelanina i trupy? Się robi! Trzeba zapłacić za to górę pieniędzy? Dla tak bogatego człowieka ‒ to żaden problem.  Możecie być pewni, że akcji nie zabraknie. Dzieje się tu naprawdę dużo i nie sposób się nudzić. Konstrukcja postaci nie sprawia, że są szalenie intrygujące czy wzbudzające emocje (żadnej nie obdarzyłam szczególną sympatią czy nienawiścią), ale tok wydarzeń wszystko rekompensuje. Ogromnym plusem autora jest jego umiejętność bezbłędnego manipulowania czytelnikiem i wyprowadzania go w pole. Robi to nagle, bez ostrzeżenia i w godnym pochwały stylu. W trakcie lektury pomyślałam w pewnym momencie: „Panie Zielke, czy pan ma swoich czytelników za idiotów? Przecież na to nikt się nie nabierze ‒ tu brakuje logiki!” Potem, gdy już wszystko stało się jasne, przekonałam się, że jednak jest ktoś, kto może się nabrać – ja. Pisarz zdołał kilkakrotnie zrobić mnie w balona i sprawić, że pod koniec lektury uśmiechałam się do książki jak głupi do sera.

Mariusz Zielke
(źródło: www.lubimyczytac.pl)
Całość poprowadzona jest w przystępnym stylu i w większości za pomocą narracji pierwszoosobowej, którą ja osobiście bardzo lubię (niektórzy twierdzą, że w przypadku tej powieści jest to błąd, z czym ja się nie zgadzam). Jedyne, co mnie uwierało podczas lektury, to chwilowe odskocznie w czasie akcji z teraźniejszego na przeszły ‒ łatwo się pogubić. Na szczęście nie jest ich zbyt wiele, więc można przymknąć oko. Nie ja jedna zauważyłam też, że zakończenie jest dość mocno oderwane od rzeczywistości, ale w gruncie rzeczy tego również nie poczytuję za jakiś ogromny minus.

W ostatecznym rozrachunku powieść wypada bardzo dobrze jako literatura, która ma nam dostarczyć przede wszystkim rozrywki. Jako thriller, jak reklamuje książkę okładka, nie prezentuje się już tak dobrze, bo jak wiadomo dreszczowiec powinien wzbudzać w czytelniku mniejszą lub większą dozę napięcia – w Easylog nie ma go ani grama. Ot, lekka i łatwa literatura rozrywkowa z sensacją w tle i ciekawą wizją przyszłości pod względem technologicznym.

Nie trzeba zapominać o przesłaniu, które powieść skrywa, a właściwie nie tyle przesłaniu, co ogromie pytań, które nasuwają się po skończonej lekturze. Czy ciągły postęp technologiczny jest dobry? Czy urządzenia/programy/portale, które magazynują nasze dane, nie staną pewnego dnia przeciwko nam ‒ ich użytkownikom? Czy przypadkiem już się to nie dzieje? Pomyślcie o tym, gdy zachwycicie się Wallym…

Ocena: 4/6


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Akurat oraz Business & Culture.


sobota, 1 marca 2014

Kuferkowe rozdanie książek nr 20





Witam Wszystkich już w marcu. Do kalendarzowej wiosny zostało już tylko 21 dni - nareszcie... :) Tymczasem mamy początek weekendu, więc trzeba go jakoś ładnie rozpocząć np. rozdaniem Wam książek z kuferka. :) Do kogo szczęście uśmiechnęło się tym razem?


Lustitia


nobodycares


Gratuluję! Zaraz się z Wami skontaktuję - czekam na Wasze adresy maksymalnie 7 dni. Zapraszam Wszystkich do Kuferka - tam kolejne pozycje, które szukają nowych domów. :)