wtorek, 23 czerwca 2015

Pustułka - Katarzyna Berenika Miszczuk






data wydania: 3 czerwca 2015
ISBN: 9788328020627
liczba stron: 384


Jakie jest dobre miejsce na zbrodnię? Czy musi to być cicha uliczka pozbawiona świateł latarni w centrum szarego miasta?

Na takie pytania możemy natknąć się w blurbie nowej książki Katarzyny Bereniki Miszczuk pt. Pustułka – debiucie autorki w nurcie literackiego kryminału, która postanowiła zdecydowanym ruchem zerwać z najczęściej obieranymi przez pisarzy tłami dla fabuły z morderstwem w tle. Nie przemierzamy tutaj ciasnych i dusznych uliczek małego miasta ani nie tropimy złoczyńcy w jednej z małych wsi gdzieś w Polsce. Tym razem trafiamy na wyspę…

Wyspę nie byle jaką, bo będącą idealnym środowiskiem naturalnym pustułek, ptaków wywodzących się z rodziny sokołów, stworzeń bezwzględnych i drapieżnych. Nic więc dziwnego, że w rejon ich zamieszkania pewnego dnia przybywają tacyż sami ludzie… Rodzina Spyropoulos to bogacze, którzy dorobili się pokaźnego majątku, w tym Wyspy Ptaków. Właściciel biznesu właśnie spędza tam czas (oficjalnie pracując, a nieoficjalnie – romansując), gdy na miejsce przybywa jego córka, żona, syn ze świeżo poślubioną małżonką oraz ciotka z nowym narzeczonym. To doborowe grono łączy chciwość i chęć położenia łapy na choćby jak najmniejszej części majątku, co daje się odczuć już niemal od pierwszych stron powieści, a z każdą stroną wrażenie to przybiera na sile. W powietrzu zaczyna unosić się duszny klimat, który jest zwiastunem nie tylko nadchodzącej nawałnicy. To zwiastun zbrodni… Na Wyspie Ptaków w niewyjaśnionych okolicznościach ginie ofiara i – jak się dość szybko okaże – nie będzie jedyną.

Przyznam, że choć pomysł na umiejscowienie akcji może nie jest specjalnie innowacyjny, to budził moje duże nadzieje na dobrą powieść z dreszczykiem – wszak szukanie mordercy na zamkniętym terenie, z którego nie można się wydostać, to całkiem niezła zabawa dla czytelnika. Niezła, jeśli czarny charakter jest trudny do namierzenia, a w przypadku Pustułki niestety tak nie jest. Uprzedzam więc nałogowych pożeraczy kryminałów, że ten wątek będzie dla was przewidywalny. Wytrawni smakosze gatunku nie będą także zadowoleni z klimatu powieści: niby mamy tu wyspę, wielu potencjalnych morderców (wszak większość postaci nie charakteryzuje się świętością), ale o uczucie napięcia tu raczej trudno. Sami bohaterowie zdają się słabo przeżywać śmierć współtowarzyszy wypadu. Fakt, to rodzina, którą w dużej mierze obchodzą tylko pieniądze, ale… to nadal rodzina. Przez znaczną część fabuły nie mogłam się też wyzbyć wrażenia, że nie czytam kryminału, ale papierową wersję telenoweli brazylijskiej.

Czy zatem Pustułka nie zasługuje na chwilę czasu z nią spędzoną? Zasługuje, ale nie przez każdego. Powieść polecam zarówno fanom pisarki, którzy cenią jej styl, jak i czytelnikom, którzy z jakichś względów po kryminały sięgają rzadko. Prostota i niewymagający styl sprawdzą się też jako przerywnik w momencie, gdy czujemy przesyt lekturami ambitniejszymi. W sam raz na letnie wieczory.


Ocena: 3/6

Oficjalna recenzja dla Lubimy Czytać - LINK.
Wyzwania: "Polacy nie gęsi".

sobota, 20 czerwca 2015

Chce się żyć reż. Maciej Pieprzyca



Jakiś czas temu ktoś zapytał mnie o tytuł filmu godnego poświęcenia mu cennych dwóch godzin, które na ogół trwają kinowe produkcje. Odesłałam tę osobę na wybrane blogi recenzenckie podejmujące się tematu, bo sama ze smutkiem stwierdziłam, że już dawno takiego filmu nie widziałam. Niedługo później przypadek sprawił, że nie tyle obejrzałam film godny polecenia, co zobaczyłam jeden z najważniejszych w mym życiu obrazów. Tak, najważniejszych, dlatego proszę Cię, mój drogi czytelniku, byś mój tekst przeczytał od deski do deski lub… nie czytał go wcale.


Mateusz to zwykły młody chłopak. Interesują go gwiazdy i wszechświat. Ma rodzeństwo i wspaniałych rodziców, którzy są dla niego wzorem (zwłaszcza ojciec). Jest szczęśliwy, często się śmieje, a gdy nikt nie widzi, ocenia, za pomocą samodzielnie dobranej skali, kobiece biusty. Normalne życie dorastającego chłopaka? W zasadzie tak, nie licząc jednego szczegółu – Mateusz nie jest w stanie wymówić ani jednego słowa. Od urodzenia cierpi na chorobę, która uniemożliwia mu wyartykułowanie choćby jednego słowa, chodzenie (porusza się na wózku inwalidzkim) czy posługiwanie się rękoma (w tym samodzielne jedzenie, kąpiel i inne podstawowe czynności) – chłopak jest według lekarzy rośliną.

Jak bardzo lekarze się mylili, przekonujemy się szybko. Mateusz nie tylko rozumie otaczającą go rzeczywistość, nie tylko racjonalnie myśli, ale też przeżywa i czuje – daleko mu do wspomnianej rośliny. Na drodze swojego burzliwego życia poznaje wiele osób. Ci, którzy teoretycznie powinni wiedzieć o jego chorobie najwięcej, tak naprawdę nie wiedzą nic lub bardzo mało. Najwięcej człowieka w Mateuszu dostrzegają osoby nijak związane z medycyną, to one pokazują mu świat i życie takim, jakim sami przeżywamy je na co dzień. Pojawia się też kobieta, która trwale odmieni rzeczywistość chłopaka. Odmieni ją, bo nie tylko ma odpowiednią ku temu wiedzę, nie tylko słucha swej intuicji, ale przede wszystkim posiada wiarę. Wiarę, dzięki której zobaczyła w Mateuszu to, czego nie widzieli inni.

http://www.filmweb.pl/
Doprawdy, bladego pojęcia nie mam, dlaczego obejrzałam ten film dopiero teraz – tak późno. Dlaczego nie wybrałam się na seans tuż po premierze i niezwłocznie nie opowiedziałam Wam o nim. Być może (oglądając uprzednio zapowiedzi tego filmu) obawiałam się kolejnej ckliwej opowiastki o niepełnosprawnym, któremu życie dokopuje, ale i tak wszystko kończy się przesłodzonym happy endem. Oj, jakże się pomyliłam…

Nie było ckliwości, nie było skrajności i nie było marnie wykreowanych ról. Był tylko i wyłącznie porażający realizm i świetne, profesjonalne aktorstwo. Pamiętam, że gdy po raz pierwszy widziałam zapowiedź Chce się żyć w reżyserii Macieja Pieprzycy, nie rozpoznałam od razu odtwórcy głównej roli, czyli Dawida Ogrodnika (kojarzyć go możemy z kreacji „Rahima” w Jesteś Bogiem). Ten młody aktor był na tyle autentyczny, że byłam przekonana, iż patrzę na człowieka, który faktycznie na co dzień zmaga się z poważną chorobą. Dopiero seans przyniósł mi totalne zaskoczenie i stu procentowe uznanie dla zdolności Ogrodnika. Do tej pory za wzór aktorski dla ról, w których ktoś odgrywał osobę niepełnosprawną, służyli mi Dustin Hoffman za rolę w Rain Manie oraz Leonardo DiCaprio za Co gryzie Gilberta Grape’a. Teraz do tej dwójki, w sposób w pełni zasłużony, dołącza Dawid Ogrodnik – młody człowiek, który ma niebywały talent i wróżę mu jeszcze wiele sukcesów na polu zawodowym.

Jak już wspomniałam, przed seansem obawiałam się, że Chce się żyć to kolejna opowiastka, która uraczy widza skrajną wizją życia z niepełnosprawną osobą. Opcja pierwsza: całość będzie stanowić przejaskrawioną i przesłodzoną historyjkę o „biednym dziecku”, do którego los się uśmiechnął. Opcja druga: obraz pokaże codzienność niepełnosprawnego (i jego najbliższych) tak, jak na ogół lubią to serwować media, czyli istną gehennę, krzyż, który Bóg zesłał w gorzkim postanowieniu testowania wiary swoich „owieczek”, koszmar niemal równy naturalnemu kataklizmowi. W obrazie Pieprzycy nie ma ani jednego, ani drugiego. Nie ma słodkiej opowiastki, bo nie brak tu gorzkich i do bólu autentycznych scen wyjętych z prawdziwego życia osób zmagających się z chorobami. Nie ma tu idealnych rodziców, którzy wbrew wszystkiemu walczą – to ludzie bardzo kochający swojego syna, ale nadal tylko ludzie… nie istoty bez wad, odporne na wszystko i wykazujące się ponadludzką wytrzymałością. Jednocześnie nie są to też osoby, które ból istnienia mają wypisany na twarzy i sprawiają wrażenia, jakoby spotkała ich kara najgorsza z możliwych. Są to najzwyklejsi rodzice, którzy żyją z Mateuszem tak normalnie, jak to tylko możliwe. Rodzice szczęśliwi ze swojego rodzicielstwa mimo przeciwności losu.

http://www.filmweb.pl/
I to jest w tym filmie najpiękniejsze. To jest to, co każe mi Wam powiedzieć: proszę, obejrzycie go wszyscy, bez wyjątku! Jeśli chcecie zobaczyć prawdziwy obraz osób niepełnosprawnych, jak i najbliższych, którzy z nimi żyją, to koniecznie się z nim zapoznajcie! Chce się żyć mianuję dla Was pozycją obowiązkową. Dzięki Pieprzycy i aktorom w filmie występującym (zwłaszcza dzięki Ogrodnikowi) ujrzycie niepełnosprawnych jako ludzi – takich samych jak Wy. Nie kosmitów z innej planety, nie istoty, które już na starcie trzeba spisać na straty. Przestaniecie traktować każdego niepełnosprawnego tak samo, przestaniecie każdego z nich mierzyć jedną miarą, już nigdy więcej nie spojrzycie na osobę chorą fizycznie, jak na niepełnosprawną umysłowo (bo wyobraźcie sobie, że te dwie dysfunkcje wcale nie muszą iść w parze, o czym wielu zdrowych notorycznie zapomina albo zwyczajnie nie wie).

Ten film to przede wszystkim szansa dla osób niepełnosprawnych, że ci, którzy nie mają na co dzień większych problemów ze zdrowiem, wreszcie spojrzą na te osoby tak, jak należy – jak na pełnoprawnych ludzi, którzy mają takie same szanse na normalne życie jak każdy inny. Na zdobywanie wykształcenia, na pracę, na rozwijanie pasji, na miłość. Kurcze, nawet na seks (bo seks dotyczy także niepełnosprawnych – że tak pozwolę sobie zasiać nutkę zgorszenia w waszych umysłach).

W życiu niepełnosprawnych wiele się zmieniło – na lepsze. Nie tylko dzięki zmianom w systemie, ustawodawstwie itd., które to i owo im ułatwiły, ale i ze strony samych niepełnosprawnych, w ich postrzeganiu świata oraz siebie samych. Te osoby już nie boją się panicznie wyjścia do ludzi, jak to kiedyś miało miejsce, nie boją się rozwijać, nie boją się walczyć i pokazywać, że zasługują na wszystko to, co najlepsze. Zatem, skoro oni zrobili milowy krok na przód, to pora także na Ciebie, Ciebie i Ciebie – na Was wszystkich. Na zmianę waszego sposobu postrzegania tych osób. Na to byście w nich uwierzyli, tak jak uwierzono w Mateusza. Czy warto? Już oni wam udowodnią, że warto.

Jeśli kiedyś, jakimś wspaniałym zbiegiem okoliczności, zdarzy się, że pan Maciej Pieprzyca przeczyta mój wpis, to pragnę mu z tego miejsca gorąco podziękować za ten film. Wiele dobrego Pan zrobił, tworząc ten obraz – nie wiem, czy zdaje sobie Pan sprawę z tego, jak wiele. Kawał dobrej roboty! Gratuluję!

A Wam wszystkim gorąco polecam ten film. To kawał porządnej i wartościowej lekcji dla każdego. Dla tych, którzy widzą w niepełnosprawnych tylko to, co złe. Dla tych, którzy się ich boją. Dla tych, którzy boją się życia z nimi. Dla tych, którzy nie chcą w nich uwierzyć. Obejrzyjcie – dla siebie i dla nich. Po stokroć – warto!


wtorek, 9 czerwca 2015

Znalezione nie kradzione - Stephen King





cykl: Bill Hodges (tom 2)
tłumaczenie: Rafał Lisowski
tytuł oryginału: Finders keepers
data wydania: 5 i 10 czerwca 2015
ISBN: 9788378855996
liczba stron: 480


W zeszłym roku sięgałam po Pana Mercedesa, pierwszą część trylogii Stephena Kinga, z dużą dozą nieufności, ale jednocześnie z zaciekawieniem. Wszak King postanowił uraczyć nas czymś nowym i zmienić nieco tor swojego pisarskiego pociągu: pokusił się o stworzenie powieści detektywistycznej. Choć z całokształtu byłam względnie zadowolona, do dziś mam wrażenie, że nie dość, że mało było w niej detektywistycznych klimatów, to i samego Kinga jeszcze mniej. Widać, że Mistrz znalazł się w nowej sytuacji i nie miał w niej jeszcze zbyt dużego rozeznania – jakby czuł się nieco niepewnie na tym polu. Nie spodziewałam się, by miało się coś zmienić w przypadku tomu drugiego, tj. Znalezione nie kradzione. I co? Po raz kolejny okazało się, że nie da darmo mówi się o tym pisarzu Mistrz – ale o tym za chwilę. Przystępując do tej lektury, ciekawa byłam, jak pisarz powiąże pierwszą część z drugą, wszak możliwości miał wiele. Którą wybrał?


Peter Saubers jest synem jednej z ofiar tragedii, która rozegrała się podczas pamiętnych targów pracy w City Center, gdy szaleniec wjechał w tłum ludzi, pozbawiając niektórych życia, a w najlepszym wypadku czyniąc im poważne uszczerbki na zdrowiu. Sytuacja finansowa rodziny z dnia na dzień staje się coraz gorsza: matka chłopca jest jedynym żywicielem rodziny, a ojciec nadal boryka się z problemami zdrowotnymi. Wszystko odmienia dzień, w którym Pete znajduje kufer wypełniony pieniędzmi oraz rękopisami słynnego pisarza Johna Rothsteina, który został zamordowany w 1978 roku we własnym domu przez psychopatycznego fana. O ile pieniądze stają się powodem do szczęścia dla Pete’a i jego rodziny, o tyle notesy wręcz przeciwnie. Życie chłopca jest zagrożone. W próbie wyciągnięcia go z opresji bierze udział detektyw Bill Hodges, znany z pierwszego tomu trylogii. A to nie jedyne zmartwienie, które będzie zaprzątać mu głowę…

Sam Stephen King zadbał solidnie o to, by emerytowanemu detektywowi się nie nudziło. Podobnie z bohaterami książki, a co za tym idzie – z Tobą, drogi czytelniku. Dzieje się tu sporo, choć może nie ma tak brawurowych scen zapadających w pamięć jak w przypadku powieści otwierającej cykl. Akcja nadal jest stonowana (za wyjątkiem zakończenia, co logiczne), jednak tym razem Kingowi udało się stworzyć należyty klimat: wypełniony tajemnicą, delikatnym suspensem i chwilami grozy (choć nie ma ona nic wspólnego z tą, którą można spotkać we flagowych powieściach Mistrza; to nie ten jej rodzaj, uprzedzam). Duża w tym też zasługa retrospekcji, o którą pokusił się King – mam wrażenie, że swoiste podróże w czasie chyba zawsze działają na korzyść powieści. Znów świetnie wypadli bohaterowie, którym nie brak wyrazistości – zwłaszcza jeśli chodzi o Pete’a. Tym razem daje się odczuć, że King oswoił się z nowym polem i czuję się na nim pewniej, co zaowocowało naprawdę udaną częścią trylogii, według mnie zdecydowanie lepszą od pierwszej. Zastanawia mnie jednak sam wątek pisarza w opałach, który staje w oko w oko z mrocznym umysłem psychofana (znanym w twórczości Mistrza z kultowej już Misery). Skąd ta powtórka? Można by powiedzieć, że Królowi Grozy kończą się pomysły, ale ja w to zwyczajnie nie wierzę. Nie wierzę, by wyobraźnia Kinga miała jakiekolwiek granice. Zatem o co chodzi?

Kto interesował się nieco biografią pisarza, ten na pewno pamięta jego stwierdzenie, że swoje powieści tworzy dzięki własnym lękom, które towarzyszą mu na co dzień. Może to ustabilizowane życie, które teraz prowadzi, sprawia, że nie dopadają go już nowe fobie? Może koło się już zamknęło i czas zrobić nową rundkę, wybierając co ciekawsze motywy i tworząc na ich kanwie zupełnie nowe historie? Dla każdego z fanów twórczości Kinga taka możliwość pewnie nie brzmi zbyt optymistycznie i intrygująco, ale dla samego Mistrza to może być zapowiedź spokojnej jesieni życia, na którą bez wątpienia solidnie zapracował.

Niepokoi mnie też tak gęsto spotykany w jego ostatnich powieściach motyw śmierci i tego, co z nią związane. W Doktorze Śnie autor uczynił Danny’ego przewodnikiem, który pomagał umierającym w przejściu na tamten (ponoć lepszy) świat. W Przebudzeniu zastanawiał się, co tam może nas spotkać. A w Znalezione nie kradzione… sami sprawdźcie. W każdym razie odnoszę wrażenie, że nasz Staruszek bardzo mocno odczuwa piętno swojego wieku, boi się tego, co nieuniknione, i jednocześnie oswaja nas z tym, że pewnego dnia go zabraknie. I tym mało optymistycznym akcentem zakończę mój przydługi wywód, uświadomiwszy sobie, że coś mnie jednak z Mistrzem łączy – jest to lęk. Lęk przed utratą ulubionego pisarza. Jakoś nie potrafię przyjąć do wiadomości, że ten dzień kiedyś nadejdzie, choć to naturalna kolej rzeczy. Nie chcę go i boję się. A może w ramach oswajania fobii napiszę o tym książkę? Skoro Mistrzowi to pomaga…

Ocena: 5,5/6


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Albatros Andrzej Kuryłowicz

wtorek, 2 czerwca 2015

Cierpliwość diabła - Maxime Chattam





tłumaczenie: Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak
tytuł oryginału: La Patience du diable
wydawnictwo: Sonia Draga
data wydania: 20 maja 2015
ISBN: 9788379992904
liczba stron: 448




Nie czytajcie najnowszej powieści Maxime’a Chattama! Tak, dobrze widzicie, nie przecierajcie oczu. Nie czytajcie Cierpliwości diabła, jeśli w nocy chcecie spać spokojnie i śnić o tym, co przyjemne – chyba że lubicie koszmary… Nie czytajcie tej książki, jeśli dania mięsne są stałym elementem waszego menu – chyba że już do końca swych dni chcecie zastanawiać się, czy mięso, które właśnie wkładacie do ust, na pewno pochodzi od zwierzęcia… Nie czytajcie jej, jeśli lubicie rzeczy wykonane z prawdziwej skóry – chyba że nie przeraża was myśl o tym, że wasze najwygodniejsze buty mogą być wykonane ze skóry człowieka, który zaginął kilka dni temu w tajemniczych okolicznościach…

Wybór zasadniczo należy do was i jakoś nie wątpię w to, że mimo mojego ostrzeżenia znajdzie się wielu chętnych na poznanie nowej, bardzo mrocznej historii, o którą pokusił się Maxime Chattam. Całość zaczyna się dość niewinnie, a już na początku witamy dobrą znajomą z poprzedniej powieści autora (Plugawy spisek): porucznik Ludivine Vancker. Kobieta uczestniczy w zorganizowanej akcji, która ma na celu ujęcie handlarzy narkotyków. Po złapaniu jednego z nich i sprawdzeniu torby, którą miał przy sobie, szybko okazuje się, że dealerzy nie będą w najbliższym czasie jedynym zmartwieniem dla francuskich stróżów prawa. W środku bowiem – zamiast środków odurzających – znajdują się worki z ludzką skórą.

Śledztwo, które rusza z kopyta i nadaje ogromnego tempa życiu pani porucznik, wiedzie policję w odległe rejony Paryża: w miejsca, w które zapuszczają się tylko najodważniejsi. Do świata, w którym zło nie zna granic i gdzie ma ono swoje korzenie. Do świata pełnego bezwzględnych i nad wyraz brutalnych psychopatów, którzy zrobią wszystko, by zadowolić swojego pana: diabła…

Z kolei sam Chattam nie cofnie się przed niczym, by porządnie przestraszyć, zniesmaczyć i przyprawić o mdłości czytelników Cierpliwości diabła. Posługuje się do tego wyjątkowo wyrazistymi, obrazowymi i przede wszystkim bardzo brutalnymi opisami kluczowych scen tej powieści – bez względu na to, czy tyczą się ludzi, czy zwierząt. Dlatego osoby wyjątkowo wrażliwe powinny dwa razy zastanowić się, czy na pewno chcą ryzykować spokój ducha i poznać tę książkę.

Jego twarz dziwnie się poruszała, jakby każda jej cząstka drżała z osobna. Potem Ludivine zrozumiała, że te, jak jej się wydawało, pieprzyki, wcale nie są pieprzykami. Muchy. Wielkie, tłuste muchy. I to nie mięśnie drgały tuż pod skórą, ale masa pełzających robaków[1].

Ryzyko duże, ale czy naprawdę warto je podejmować? Według mnie tak, choć najnowsza powieść Francuza nie zasila grona jego najmocniejszych tytułów. Autor tak mocno skupił się na samym wątku zła drzemiącego w ludziach, na jego korzeniach czy granicach zasięgu oraz wspomnianych już przeze mnie makabrycznych opisach, że straciła na tym nieco kreacja bohaterów i zwroty akcji, których jest tu niewiele (a przecież Chattam nazywany jest „złotym dzieckiem suspensu”). Mimo to sama fabuła jest na tyle intrygująca, że te niedociągnięcia nie wysuwają się na pierwszy plan podczas lektury – dalej czyta się ją z zapartym tchem.

Cieszy mnie też fakt, że autor dał radę mnie zaskoczyć. Nie spodziewałam się po nim tak dużej dawki makabrycznych scen. Przyznaję: Chattam bywał ostry i dosadny w swoich opowieściach, ale tym razem przeszedł samego siebie. Cierpliwość diabła to zdecydowanie najmocniejsza odsłona pisarza, ale nie dla każdego czytelnika – tylko dla najwytrwalszych i wytrzymałych. Sama jestem za pan brat z tego typu tytułami, lecz przyznaję, że od momentu, w którym odłożyłam przeczytaną już powieść Chattama, z niepokojem myślę o skórzanych wyrobach, a mięsny obiad smakuje mi już nieco inaczej…

Jesteście gotowi na wyjątkowo mocno ociekającą krwią odsłonę twórczości Chattama? To przeczytajcie Cierpliwość diabła – ale pamiętajcie, że robicie to na własną odpowiedzialność.


Ocena: 5/6




[1] M. Chattam, Cierpliwość diabła, Sonia Draga, Katowice 2015, s. 135–136.


Oficjalna recenzja dla Lubimy Czytać - LINK.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Wygrywaj książki! Kuferek Książkówki





Słoneczne DZIEŃ DOBRY w to piękne, czerwcowe przedpołudnie. :) Korzystając z okazji, że mamy dziś tak zacne święto pragnę złożyć wszystkim dzieciakom, tym małym i tym nieco większym, najserdeczniejsze życzenia. :) Mnóstwa uśmiechów na twarzach i radości w sercu. :) Najlepszości także dla panów, do których to święto również należy. ;)

Do rzeczy! Moje kuferkowe rozdawnictwo ma się dobrze i z tego tytułu, w tym miesiącu również pofruną do kogoś książki. Do kogo?

Agnieszka


oraz

Snafu


Gratuluję! Wypatrujcie ode mnie e-maila. A co nowego w Kuferku? Sprawdźcie TU i tu też się zgłoście, po zaznajomieniu z regulaminem udziału w zabawie. :)