wtorek, 30 lipca 2013

"Wszędzie śnieg" Gregg Olsen


tłumaczenie: Jan Hensel
tytuł oryginału: A Wicked Snow
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: 21 lutego 2013
ISBN: 9788378394556
liczba stron: 464



Bo Amerykanie też dobre kryminały piszą


Gregg Olsen – dziennikarz, autor bestsellerowych kryminałów. Urodzony w Seattle, mieszka w stanie Waszyngton wraz z żoną i córkami.

Tak zareklamowała mi autora okładka książki, z którą ostatnio spędzałam czas, a wcześniej skusiła mnie swoim dość tajemniczym opisem fabuły – „Wszędzie śnieg”. Do tego ta nutka niepewności i ciekawości – czy autor udowodni, że nie tylko Skandynawowie potrafią pisać dobre kryminały? Pokaże, że Amerykanie też mają do tego smykałkę?

Zanim się na ten temat wypowiem, kilka słów o fabule oczywiście. Dzieciństwo Hannah nie było łatwe. Z sielanką wiele wspólnego ono nie miało… Najpierw zmarł jej ojciec. Została jej co prawda matka, ale czy zawsze należała do grona tych wzorowych? Tego raczej o niej powiedzieć nie można… Jednak to, co najgorsze w życiu Hannah i jej matki, dopiero miało nadejść. Pewnego dnia wydarza się ogromna tragedia – pożar trawi cały dom i pozostawia po sobie jedynie spalone zwłoki mieszkańców. Tylko małej Hannah udaje się przeżyć… Mijają lata, bohaterka z małej dziewczynki przeradza się w dojrzałą kobietę, pracuje w laboratorium kryminalistycznym i ma kochającego męża oraz córkę. Mimo że przeszłość nigdy nie została wyparta z jej świadomości na dobre, bo pamięć w takich przypadkach rzadko zawodzi (mimo że czasem by się tego chciało), to kobiecie udaje się prowadzić normalne i ustabilizowane życie. Jak się okazuje – do czasu… Przeszłość znów przypomina o sobie, gdy Hannah dostaje wiadomość o telefonie od kobiety, która przedstawiła się jako jej zmarła przed dwudziestoma laty matka.

Stosunkowo spokojne życie bohaterki legło w gruzach. Już nic od momentu tego tajemniczego telefonu nie było takie, jak do tej pory. Mało tego, to, co dla Hannah wydawało się pewne, okazało się fałszem, którego korzenie sięgały dalej, niż można było to sobie wyobrazić. I tu los bohaterki wyzwala w czytelniku dużą dawkę współczucia… Jak bardzo było mi żal Hannah, dowie się tylko ten, kto sam sięgnie po „Wszędzie śnieg” Olsena. Choć to kryminał z krwi i kości, nie można mu odmówić emocjonalności – tak, dobrze wnioskujecie – mamy tu także wątek obyczajowy. A idąc dalej tropem emocji, trudno byłoby nie dostrzec w powieści psychologicznych aspektów fabuły. Do tego śmiało można też mówić tu o thrillerze. Wybuchowa mieszanka? Niekoniecznie: moim zdaniem doskonale wyważona.

Jak z tempem akcji? Nie jest zawrotne i nie przyprawia nas o szybsze bicie serca – dla niektórych może być to wada książki, dla mnie jest to zdecydowanie plus, bo pomaga w stuprocentowym wczuciu się w jej klimat.

Jeśli chodzi o styl i język, to autor nie cacka się z czytelnikiem. Nie, nie! Nie ma tu natłoku wulgaryzmów – nie o to chodzi. Mam na myśli np. taki cytat (celowo usunęłam z niego personalia bohatera):

Pech w życiu (…) zaczął się w dniu, kiedy urodził się z rozszczepieniem podniebienia a matka, zamiast przytulić synka do piersi, zwymiotowała na jego widok.[1]

Prawda, że urocze? Dalej mamy jeszcze „chrupką skórkę”, czyli spaloną skórę twarzy, i „porcelanową szamaczkę”, która jest… No właśnie, zgadnijcie czym? Taka mała zagadka na koniec.

Książka Olsena jako całość wypada bardzo dobrze w moich oczach. Jest to naprawdę ciekawie i dobrze opowiedziana historia, która zapada w pamięć i nie ginie w gąszczu innych przeczytanych kryminałów.

Zastanawiałam się na początku, czy autor może się mierzyć ze skandynawskimi pisarzami. Otóż, nie tyle może, co od niektórych jest znacznie lepszy. Ma talent, ma potencjał i dryg do pisania kryminalnych opowieści. Polecam!

Ocena: 5/6






[1] G. Olsen, Wszędzie śnieg, Prószyński i S-ka, Warszawa 2013, s. 147.



piątek, 26 lipca 2013

"Drugi rzut oka" Kevin M. Connolly



tłumaczenie: Edyta Urbanowicz
tytuł oryginału: Double Take: A Memoir
seria/cykl wydawniczy: Poznaj Świat
wydawnictwo: Bernardinum
data wydania: 17 kwietnia 2013
ISBN: 9788378230496
liczba stron: 232


Gapił się ktoś kiedyś na Was? Nie, nie pytam o to, czy ktoś się na Was patrzył, bo to normalne zjawisko. Pytam, czy kiedykolwiek ktoś, stojąc przed Wami, nachalnie Wam się przyglądał i nie odwracał wzroku nawet wtedy, gdy tor Waszych spojrzeń się skrzyżował. Jeśli zdarzało lub zdarza się Wam to sporadycznie, to wiedzcie, że jesteście w gronie szczęśliwców, bo jedną z najgorszych rzeczy, jakich można w życiu doświadczyć, jest – mówiąc kolokwialnie i niezbyt profesjonalnie – być obiektem czyjegoś wgapiania się.

zdjęcie pochodzi z książki
Wiem o tym aż nazbyt dobrze, więc nie miałam najmniejszych problemów ze zrozumieniem tego, o czym napisał w swojej książce pt. „Drugi rzut oka” Kevin M. Connolly. Trzeba dodać, że Kevin nie spotykał się z tym zjawiskiem często, dopóki przebywał w swoim kraju (USA). Gwałtowna zmiana nastąpiła, gdy postanowił wyruszyć w podróż dookoła świata – zwiedził m.in. Bośnię i Hercegowinę, Chiny, Ukrainę. W wielu tych miejscach przyszło mu się zmierzyć z niepohamowaną ludzką ciekawością.

Cóż tak wszystkich w nim interesowało, zapytacie? Taki tam drobny szczegół… brak nóg. Kevin urodził się w 1985 roku bez kończyn dolnych. Kogoś zirytował fakt, że użyłam słów „drobny szczegół” w odniesieniu do cierpienia tego młodego mężczyzny? Jeśli tak, to zupełnie niepotrzebnie, bo sam Kevin traktuje brak nóg nie jak utrudniającą życie ułomność, ale NAPRAWDĘ drobny szczegół.

zdjęcie pochodzi z książki
Faktem jest, że mało która z osób w pełni zdrowych fizycznie żyje tak aktywnie, jak robi to od dzieciństwa Kevin. Początkowo marzyła mu się gra w futbol, ale powiedzmy, że z przyczyn technicznych okazała się ona grą nieosiągalną dla niego. Potem przyszła pora na spróbowanie swoich sił w zapasach – to też nie było „to”. Aż w końcu Kevin odkrył… narty i przepadł – zatracił się w miłości do nich bez reszty (uściślając, chodzi tu o jedną nartę, mono-ski). Co tu dużo mówić… Kevin okazał się świetny w tym sporcie, zdobywał nawet liczne nagrody i wyróżnienia w zawodach!

Żeby jednak nie było w jego życiu za mało atrakcji, postanowił studiować na kierunku fotografii i reżyserii. To właśnie fotografia przyniosła mu rozgłos. W każde miejsce zabierał ze sobą aparat i… ukradkiem robił zdjęcia ludziom, którzy mu się uporczywie przyglądali.

I tak z tej mieszanki biografii, podróży oraz fotografii narodziła się pierwsza książka Connolly’ego – naprawdę dobra, fascynująca i ujmująca. Autor jest postacią nietuzinkową, człowiekiem inteligentnym, wesołym, po prostu: ludzkim. Gdy jakaś osoba niepełnosprawna zarzeka się, że nigdy nie przejmuje się tym, jak odbiera ją otoczenie, że nie odczuwa w związku tym żadnych emocji, to ja jej zwyczajnie nie wierzę. Kevin nie kryje swoich chwilowych smutków czy zwyczajnej irytacji. Zresztą, kto by się nie złościł, gdyby dostawał datki i był uznawany za bezdomnego lub/i żebraka tylko dlatego, że wszędzie porusza się za pomocą deskorolki (Kevinowi tak jest po prostu najwygodniej).

Muszę koniecznie dodać, że „Drugi rzut oka” to książka nie tylko o samym Kevinie – mowa w niej także o innych, m.in. o jego rodzicach. Jestem pod ogromnym wrażeniem sposobu wychowywania przez nich syna – to dzięki nim wyrósł na odważnego i niemal zawsze samodzielnego mężczyznę. Podstawowym błędem, jaki popełniają rodzice niepełnosprawnych dzieci, jest to, że często chowają je pod tzw. kloszem. Starają się je chronić przed każdym złem tego świata, zapominając przy tym, że pozbawiają je tym samym możliwości nauczenia się życia, radzenia sobie w różnych sytuacjach. Nadmierna opiekuńczość sprawia, że dzieci te wyrastają na jeszcze bardziej niepełnosprawne niż są
w rzeczywistości. Rodzice Kevina nie popełnili tego błędu i mam za to dla nich ogromny szacunek – wychowali Kevina lepiej niż ktokolwiek mógłby sobie tego życzyć.

zdjęcie pochodzi z książki

Jeśli ktoś szuka w tej książce wyczerpujących opisów odwiedzanych miejsc, omówienia kultury ich mieszkańców, prezentacji zabytków, czyli tego, co zawierają liczne przewodniki lub inne książki podróżnicze, to uprzedzam z góry, że tego nie znajdzie. U Connolly’a podróże są tłem, a na pierwszy plan wysuwa się on sam i jego codzienne życie. Życie fascynujące, choć niełatwe, życie godne pozazdroszczenia, które przekonuje, że  fizyczne ograniczenia nie muszą pozbawiać człowieka radości, otwarcia na realizację własnych pragnień.
Kevin pisał, że w młodości czuł nieodpartą potrzebę posiadania tego, co wszyscy. Niesamowite – zdrowi ludzie często za wszelką cenę dążą do tego, by być niepowtarzalnymi, by się wyróżniać i mieć to, czego nie mają inni. Tymczasem są na świecie osoby właśnie takie jak Kevin, które pragną właśnie tej powszedniości.

Ty, Kevinie, masz to, co wszyscy, zdobyłeś to, czego brakuje wielu zdrowym ludziom i czego najprawdopodobniej nigdy mieć nie będą. Powodzenia!

Ocena: 6/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Bernardinum.

wtorek, 23 lipca 2013

"Dziewczynka, która widziała zbyt wiele" Małgorzata Warda



wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: 9 lutego 2012
ISBN: 978-83-7839-034-3
liczba stron: 320


Nie tak dawno temu, bo w kwietniu tego roku, miała miejsce premiera kolejnej książki autorstwa – dobrze znanej wielu czytelnikom, blogerom i recenzentom – Małgorzaty Wardy pt. „Jak oddech”. Nie miałam jeszcze przyjemności zapoznać się z jej treścią, ale pojawienie się na rynku tej nowości przypomniało mi, że w mojej domowej biblioteczce są już dwa tytuły, które wyszły spod pióra tej pisarki. Obiecałam sobie, że jak najszybciej sięgnę po jeden z nich i osobiście przekonam się, na czym polega fenomen twórczości Wardy, tak często podkreślany przez innych recenzentów.

Słowa danego sobie dotrzymałam i tak oto jestem świeżo po lekturze „Dziewczynki, która widziała zbyt wiele”. O ile sama tematyka powieści nie jest tą z kategorii łatwych, lekkich i przyjemnych, to już na starcie uwagę czytelnika zwraca ujmująca okładka książki, z  kolorystyką idealnie współgrającą z całością. Postać siedzącej dziewczynki w zielonej sukience i z kwiatkiem we włosach, odwróconej tyłem, stwarza specyficzny klimat z wyraźnie zaakcentowaną nutką tajemniczości. Może nawet obawy? Obawy przed poznaniem historii, która za chwilę otworzy przed nami swoje karty…

zdjęcie pobrane z serwisu Facebook za zgodą Pisarki
A jest się czego obawiać, bo okazuje się, że to opowieść mocna, przerażająca i dająca do myślenia. Pojawia się w niej dwoje młodych bohaterów: Ania oraz jej brat Aaron, którzy odgrywać będą kluczową rolę. Ich szczenięce lata nie są usłane różami, codzienność nie jest nieustającą sielanką w gronie rodzinnym. Ojciec rodzeństwa nie żyje od kilku lat, a matka –  pogrążona w depresji (od momentu utraty męża) – nie jest w stanie poradzić sobie z samą sobą, a co dopiero z dwójką dzieci. Skutki tego łatwo przewidzieć: Ania i Aaron są bardzo zaniedbani, często głodni, odstają od swoich rówieśników w szkole. Doświadczają na sobie bolesnej prawdy, że dzieci są okrutne, ponieważ rówieśnicy nie przepadają za rodzeństwem, a szczególnie dokuczają dziewczynce. Mimo wszystko dzieci nie są pozostawione samym sobie – mają ciotkę Gabrysię, która przychodzi im na ratunek w kryzysowych momentach. Nawet zabiera je do siebie i razem ze swoim partnerem, Andrzejem,  zapewnia im opiekę. Mimo to sytuacja rodzeństwa nie polepsza się…

Nie polepsza się, a pogarsza. Wydaje się, że od tych dwojga świat odwrócił się plecami i  nie chce zmienić pozycji. Jeśli w ich życiu nie dzieje się dobrze, to nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być gorzej. Ciężka to opowieść, przytłaczająca i wywołująca w czytelniku silne emocje: współczujemy bohaterom, nie pozostajemy obojętni na niesprawiedliwość, która ich spotyka. Choć to fikcja literacka, to i tak ani na chwilę nie opuszczało mnie przeświadczenie, że jest w tej relacji o losach Ani i Aarona wiele prawdy życiowej – przecież podobne historie zdarzają się często… W książce Wardy przeraża realizm ukazanych faktów i sytuacji, mocno zaakcentowane zostały aspekty społeczne: obojętność, brutalność, przemoc, osamotnienie, przymykanie oczu na realne problemy… To przejmujący ładunek tej powieści.

Początkowo miałam wrażenie, że autorka nie weszła zbyt głęboko w emocje Ani i Aarona, że na tym polu można by było jeszcze wiele zdziałać. Jednak po chwili przyszła refleksja… Niby czemu miałoby to służyć? Temu, by książka jeszcze mocniej przygniatała emocjonalnie? To nie jest potrzebne, więc ostatecznie cieszę się, że powieść przybrała taki kształt, a nie inny.

Komu ją polecam? Wytrzymałym psychicznie, tym, którzy nie boją się mierzyć z ludzkim cierpieniem i naprawdę poważnymi problemami. Tym, którzy nie gustują w opowiastkach o niczym, ale oczekują od lektury, że ich głęboko poruszy. Ja sama do pisarstwa Małgorzaty Wardy niebawem powrócę.

Ocena: 5/6


Recenzja bierze udział w wyzwaniu: "Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę!".


piątek, 19 lipca 2013

"Dziewczyny atomowe" Denise Kiernan



tłumaczenie: Mariusz Gądek
tytuł oryginału: The Girls of Atomic City. The Untold Story of the Women Who Helped Win World War II
wydawnictwo: Otwarte
data wydania: 3 lipca 2013
ISBN: 9788375151589
liczba stron: 440



Oak Ridge, w stanie Tennessee. W roku 1942 było to miasto-widmo: wiadomości wysłane na ten adres wracały do nadawcy z adnotacją informującą go, że takowe miasto nie istnieje. Pierwsza napotkana osoba zapytana o Oak Ridge ze zdumienia otworzyłaby szeroko oczy i stwierdziła, że nigdy o nim nie słyszała. Nie bez powodu, bowiem to miejsce przez długi czas, od chwili swego powstania, oficjalnie na mapach nie istniało. Powiało tajemniczością, prawda?

Dla wielu młodych kobiet, które chciały jak najlepiej rozpocząć zawodowy etap swojego życia, wyjazd do tego miasta miał być wielką szansą na rozwinięcie skrzydeł, usamodzielnienie się i – nie oszukujmy się – zarobienie większych pieniędzy niż byłoby to możliwe w prowincjach, z których pochodziły. Taką możliwość otrzymały m.in. Celia, Toni, Jane, Kattie oraz Virginia. Przykładowo: Celia znalazła zatrudnienie jako sekretarka, Jane nadzorowała prace kobiet monitorujących wskaźniki produkcji, a Virginia jako chemiczka była wyjątkowo użyteczna przy produkcji tego, co miało przynieść wygraną Stanów Zjednoczonych w II wojnie światowej. Jednak na samym początku, udając się w to miejsce, tak naprawdę wiedziały bardzo mało albo w ogóle nic o tym, czym będą się zajmowały i w jakich warunkach przyjdzie im żyć (dla niektórych były one mocno spartańskie). Z biegiem czasu, w trakcie ich pobytu w Oak Ridge, zaczęły docierać do nich informacje o tajemniczym Projekcie oraz Gadżecie, który ma mieć znaczący wpływ na przebieg wojny. Żmudna i nieraz ciężka praca nad Gadżetem w końcu przyniosła zamierzony efekt – w dniu 16 lipca 1945 roku miał miejsce test broni atomowej pod kryptonimem Trinity. W kolejnym dniu generał Leslie Groves (kluczowa postać Projektu) obwieścił m.in. w Pentagonie, że

Dziecko przyszło na świat.[1]

Dzieckiem tym była oczywiście bomba atomowa, która 6 sierpnia 1945 spadła na Hiroszimę, a już 9 sierpnia tego samego roku na Nagasaki.

Historię o powstaniu broni jądrowej oraz o życiu młodych kobiet, które przyczyniły się do tego faktu (w mniejszym lub większym stopniu), opowiedziała Denise Kiernan w swojej książce pt. „Dziewczyny atomowe”. Pierwsze, co ciśnie się na usta (albo w tym przypadku na klawiaturę), to jedno słowo: „profesjonalizm”. Autorka umiejętnie podeszła do tematu, który zdecydowała się podjąć, opracowała go bardzo rzeczowo i skrupulatnie. Zanim przystąpiła do pisania książki, przeanalizowała mnóstwo dokumentów i przeprowadziła wywiady z wieloma osobami, mającymi związek z Projektem. Ich relacje umiejętnie połączyła z wiedzą czysto historyczną, przybliżając nam sam proces powstawania bomby oraz codzienne życie wspomnianych już przeze mnie kobiet, przebywających w Oak Ridge (np. relacje między nimi czy rozrywki, z których mogły korzystać).

Jak już pisałam, jedne z tych kobiet przyczyniły się do powstania broni (czyli wygrania II wojny światowej, jak głosi informacja na okładce książki) w większym stopniu, a drugie w mniejszym. Nie zmienia to jednak faktu, że wszystkie były trybikami w machinie zła, gdyż efektem ich pracy jest broń jądrowa. Mnie osobiście ciężko dostrzec w tych kobietach bohaterki, ale z drugiej strony o nic je nie obwiniam. Nie o szukanie winnych i oskarżanie kogoś chodzi przecież w tej książce, ale o ukazanie kawałka historii w przystępny i bardzo interesujący sposób. I to się bez wątpienia autorce udało.

Ocena: 5/6




[1] D. Kiernan, Dziewczyny atomowe, Otwarte, Kraków 2013, s. 298



Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Otwarte.

środa, 17 lipca 2013

Lato z książką Łeba 2013 -- Wydawnictwo Zysk i S-ka


Zawsze mocno kibicuję wszelkim imprezom mającym na celu promowanie czytelnictwa, nawet jeśli sama nie mogę w nich uczestniczyć, dlatego dziś "podaję dalej" informację o Lecie z książką w Łebie. :) Będziecie tam? W ogóle, jakie macie plany na tegoroczne i już trwające wakacje? :)

**********************


Po sukcesie pierwszej edycji Lata z książką, które odbyło się 11 i 12 sierpnia 2012 roku, zdecydowaliśmy się kontynuować to wydarzenie. Ze względu na duże zainteresowanie eventem, które udało nam się wzbudzić w poprzednim roku, postanowiliśmy poszerzyć jego zakres. Tym razem nie będzie to tylko weekend, a cały tydzień z książką! Oczywiście niezmiennie pozostajemy w Łebie :)

Stawiając na zróżnicowany i bogaty program, do udziału w tegorocznej edycji Lata z książką zaprosiliśmy Grupę Wydawniczą Publicat, która wspólnie z nami przedstawi swoich najlepszych autorów i ich dzieła oraz zadba o to, by każdy znalazł coś dla siebie.

W tym roku do Łeby przyjedzie blisko dwudziestu autorów, m. in. Zofia Kucówna czy Małgorzata Kalicińska, a także znane osoby - Vito Casseti, Marcin Meller, Tomasz Zubilewicz czy prof. Leszek Balcerowicz i wielu innych. Najmłodszych powinna ucieszyć informacja o obecności samego Pana Pierdziołki, a dorosłych serdecznie zapraszamy na kabaret Jerzego Kryszaka, który odbędzie się w naszym partnerskim hotelu.

Kolejny raz wychodzimy naprzeciw tradycyjnemu leżakowaniu i - zapewniając całe mnóstwo dodatkowych atrakcji i niezapomnianych chwil - proponujemy dobrą zabawę na wysokim poziomie. Jest to jedyne wydarzenie, które na taką skalę wspiera czytelnictwo w Polsce!

Zapraszamy wszystkich przyjezdnych, mieszkańców oraz fanów dobrej literatury – niezależnie od wieku!

Startujemy już 29 lipca o godzinie 12:00 i będziemy Wam towarzyszyć z książką aż do 4 sierpnia do godziny 16:00. Znajdziecie nas m.in. na deptaku Kościuszki, a wszystkie spotkania będą odbywać się przy pasażu spacerowym na plażę wschodnią A (Kapitanat Portu), oczywiście w Łebie.


poniedziałek, 15 lipca 2013

"Ambasadoria" China Miéville



tytuł oryginału: Embassytown
wydawnictwo: Zysk i S-ka
data wydania: lipiec 2013 - recenzja przedpremierowa
ISBN: 9788377851692
liczba stron: 468


Z science fiction jako gatunkiem literackim mam do czynienia rzadko, jednak jest w nim coś, co mnie od czasu do czasu pociąga w jego stronę. Sama do końca nie potrafię określić, co to jest. Może zwykła chęć totalnego oderwania się od naszej rzeczywistości i wtopienia się w drugą, tę wyimaginowaną? A może próba odnalezienia się w innym, bardziej przyjaznym świecie, choć ten najczęściej nie okazuje się być lepszym. Mniejsza z tym, co jest mi bliskie w takich opowieściach, ważne, że w ostatnich dniach znów dane było mi poznać ten odmienny świat.

Taką właśnie rzeczywistość wykreował młody, angielski pisarz (i polityk zarazem), China Miéville. Jak już napomknęłam, z SF mam do czynienia sporadycznie, więc i nazwisko autora nie było mi wcześniej znane; co nie znaczy, że jest on pisarzem początkującym. W swoim dorobku ma już kilka powieści, w tym najnowszą, o której dziś Wam troszkę opowiem, mianowicie „Ambasadorię”.

China Miéville słynie z powieści, które łączą w sobie steampunk, urban fantasy i New Weird. Ostatni termin być może niewiele Wam mówi, tak jak i mnie na początku. Najprościej rzecz ujmując, chodzi tu o to, że utwór wykracza poza ramy gatunkowe formy, którą reprezentuje, czyli w przypadku Miéville – fantastyki i SF. Czy właśnie tak jest w przypadku „Ambasadorii”, nie mnie to oceniać – nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, ale fani prozy wspomnianych nurtów na pewno osądzą to sprawiedliwie. Jedyne, co poza ramy schematu nie wychodzi, to wojna, która w fabułach utworów science fiction zdaje się być wszechobecna – u Miéville’a też jej nie zabrakło, ale po kolei.

Ambasadoria to miasto sprzeczności położone na krańcach zbadanego wszechświata. Avice Benner Cho jest nawigatorką na statku podróżującym w „wiecznym nurcie”, morzu czasoprzestrzeni rozciągającym się pod dnem codziennej rzeczywistości.[*]

Avice po długiej nieobecności na swojej ojczystej planecie powraca na nią, wraz ze swoimi umiejętnościami, ze swoim bagażem doświadczeń i wiedzą wyniesioną z całego życia liczonego w kilogodzinach. Na miejscu okazało się, że planetę zamieszkują także inne inteligentne istoty – np. Gospodarze – które nie potrafią kłamać. Choć są postaciami szalenie tajemniczymi, nie dającymi się poznać i których język znają tylko nieliczni, to Avice chyba jako jedna z nielicznych potrafi się do nich zbliżyć. Istoty zamieszkujące planetę jakoś żyją ze sobą we względnej zgodzie. Wszystko zmienia się wraz z przybyciem nowego Ambasadora, którym jest EzRę. Na planecie wkrótce daje się wyczuć niespokojne nastroje, dochodzi do konfliktu, a stąd już tylko mały krok do wojny ras.

Jednak nim czytelnik do tego wątku dotrze, czeka go dość długa podróż po Ambasadorii w celu poznania zwyczajów jej mieszkańców i ogólnie pojętej codzienności. Jest też dużo szczegółów z życia Avice. Świat ten jest opisywany przez autora w sposób bardzo szczegółowy, przy czym Miéville tworzy masę nowych pojęć czy określeń – początkowo ciężko było mi się oswoić z ich natłokiem, ale „im dalej w las”, tym było łatwiej. Do wspomnianego konfliktu ras dochodzi dopiero w dalszej części powieści, więc fanów tego elementu w książkach SF pewnie to zasmuci, ale tych, którzy są nim już zmęczeni, na pewno fakt ten ucieszy.

Ostatecznie w moim odczuciu książka jako całość prezentuje się dobrze, ale wiem, że inni dostrzegą w niej znacznie większy potencjał niż ja. Polecam ją więc przede wszystkim fanom gatunku. Sama preferuję SF w bardziej klasycznej odsłonie, którą prezentuje np. „Gra Endera”Orsona Scotta Carda, ale… każdy ma swój gust, prawda?

Ocena: 4/6





[*] Cytat z tekstu zamieszczonego na okładce książki.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka.

sobota, 13 lipca 2013

Kochani, jest pewna sprawa. :) Pilna sprawa!



Jakby tak chciał człowiek policzyć, ile jest wśród nas, blogerów chcących wydać swoją książkę to chyba ciężko by było to zrobić, prawda? :) Sama należę do tego grona. :) Nic jednak nie stoi na przeszkodzie ku temu byśmy się nawzajem wspierali w spełnianiu marzeń. :)

Michał Lipka z Węgrowa, mimo swych zdrowotnych problemów oraz braku odpowiednich funduszy potrzebnych do wydania jego debiutanckiego zbioru opowiadań, chce ten cel osiągnąć. I ja, Ty, my, wszyscy możemy mu w tym pomóc. Wszelkie szczegóły znajdziecie tutaj:



Udostępniajcie info o akcji u siebie. Im więcej osób o nie usłyszy/przeczyta tym marzenia Michała szybciej się spełnią. :) Dodam, tak na marginesie, że Michał nie jest moim znajomym, nie zamieniłam z nim nigdy ani jednego słowa, ale staram się pomóc jak mogę, bo uważam, że każdy ma równe szanse w  spełnianiu swoich pragnień. :) Michał, powodzenia!

czwartek, 11 lipca 2013

"Na skraju ciszy" Kristina Ohlsson


tłumaczenie: Wojciech Łygaś
tytuł oryginału: Änglavakter
seria/cykl wydawniczy: Fredrika Bergman tom 3
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: 7 lutego 2013
ISBN: 978-83-7839-445-7
liczba stron: 584



Gdy ciekawość prowadzi do… grobu

Czasem lepiej czegoś nie wiedzieć. Czasem lepiej nie odkrywać głęboko skrytych tajemnic. Jeśli jednak brniemy w głąb jakiejś zagadkowej sprawy, której prawdziwego oblicza nie znamy, a bardzo chcemy je poznać, to ciekawość bierze górę. I zanim zaprowadzi nas do przysłowiowego piekła, wcześniej może wykopać nam bardzo głęboki grób.

Rebecca była młodą kobietą, studentką mającą całe życie przed sobą. Nie odznaczała się niczym szczególnym w swoim zachowaniu. Owszem, czasem eksperymentowała na różnych polach życia, więc krążyły o niej niezbyt pochlebne plotki, ale były to w końcu tylko plotki. Rebecca żyła najlepiej jak potrafiła, bawiąc się, kochając i przede wszystkim ucząc. Właśnie gdy zaczęła pisać pracę magisterską, jakiś bezwzględny psychopata postanowił odebrać jej życie. Po zamordowaniu dziewczyny poćwiartował jej zwłoki i zakopał w lesie w miejscowości Midsommarkransen; jak się potem okazało, w sąsiedztwie innych martwych ciał…


W trakcie ustalania okoliczności tragicznej śmierci studentki, prowadzący śledztwo docierają do pewnej starszej kobiety. Poznajemy więc cenioną niegdyś pisarkę książek dla dzieci, a teraz mieszkankę domu opieki, która od wielu lat nie wypowiedziała do nikogo ani jednego słowa. Dlaczego milczy? Tego nikt nie wie i zdaje się, że nie robi to już na nikim większego wrażenia. Wyjątkiem jest regularnie odwiedzający ją policjant, który z ogromnym uporem stara się nakłonić kobietę do mówienia.

Tak oto w wielkim skrócie przedstawia się fabuła powieści pt. „Na skraju ciszy” Kristiny Ohlsson. Jest tajemniczo, prawda? Autorka postarała się, by zagadkowość opowiadanej historii zachować niemal do samego końca. Przyznaję, że nie domyśliłam się sama, kto morduje i dlaczego to robi – wszystkiego dowiadywałam się stopniowo, w miarę jak przybywało przeczytanych stron książki. Tak skonstruowana fabuła to pożądana cecha niemal każdego kryminału. Ponadto bardzo spodobał mi się sposób, w jaki autorka ukazała całe śledztwo: widzimy je dosłownie krok po kroku, dzień po dniu, z sukcesami i sromotnymi porażkami policji. Krąg podejrzanych w czasie dochodzenia jest naprawdę szeroki i jestem pod wrażeniem tego, jak autorka zgrabnie i profesjonalnie potrafiła ich wszystkich połączyć z postacią zamordowanej kobiety. Nic tu się nie dzieje bez przyczyny, każde podejrzenie jest w jakimś stopniu uzasadnione, choć nie zawsze trafne.

Jedyne, co z lekka mnie irytowało, to chwilowa nieporadność policji. Do przedstawionych w powieści funkcjonariuszy pasuje znane powiedzenie: „Wiedzą, że dzwonią, ale nie wiadomo, w którym kościele”. Jednak przyznać trzeba, że gdyby relacja poprowadzona została inaczej, to fabuła z pewnością nie byłaby aż tak rozbudowana. Przewrotnie można więc stwierdzić, że w tym przypadku wada uchodzić może za zaletę (jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało).

Na okładce książki umieszczona jest informacja, że to (kolejny) szwedzki bestseller. Niestety jest to jedynie chwyt marketingowy, ponieważ w przypadku tej pozycji użycie terminu „bestseller” jest przesadą. Owszem, książka jest dobra, ale nie powali na kolana starego wyjadacza kryminałów – oj nie… Miłośnik tychże gustuje nie tylko w szczegółowych opisach śledztwa, ale także w wywołujących napięcie relacjach z miejsc zbrodni. U Ohlsson mamy jedynie wzmiankę o poćwiartowanych zwłokach… To za mało, przydałoby się więcej pieprzu. Jednak osoby, które po tego typu literaturę sięgają sporadycznie i wolą ją w wersji soft, powinny być w pełni usatysfakcjonowane. 

Ocena: 4.5/6




wtorek, 9 lipca 2013

"Mali książęta" Conor Grennan



tłumaczenie: Marta Kędra
tytuł oryginału: Little Princes
wydawnictwo: Papierowy Księżyc
data wydania: lipiec 2013 - recenzja przedpremierowa
ISBN: 9788361386346


Jakie są powody, dla których podróżujemy? Banalne pytanie… By poznać świat, zobaczyć jak najwięcej w swoim życiu, zwiedzić zakątki, których jeszcze nikt nie widział, i zapoznać się z kulturami tak różnymi od naszej. Podróże to pasja, czasem sposób na życie albo i jego treść. Jak się okazuje jednak, wyjątków od takiego podejścia do podróży nie brakuje. Znalazł się ktoś, kto wybrał się na bardzo długą wycieczkę dookoła świata po to, by między innymi… imponować kobietom.

Oczywiście imponowanie znajomym i rodzinie też nie zaszkodzi, ale która z kobiet oprze się młodemu mężczyźnie, który zwiedził świat, a zaczął to wszystko od wolontariatu w domu dziecka? Najprawdopodobniej żadna – z takiego założenia wyszedł Conor Grennan, rozpoczynając swoją wielką, życiową przygodę, a następnie spisując ją na kartach powieści „Mali książęta”. Nie powiem, żeby taka motywacja mnie zachwycała… Początkowo nawet kręciłam nosem, czytając szczere wyznania Grennana, ale… szybko mu to wybaczyłam w obliczu przemiany, jaką przeszedł. Z lekkoducha, któremu najpewniej niewiele w życiu kiedykolwiek brakowało, w zaradnego i dojrzałego mężczyznę.


Skąd ta pozytywna metamorfoza? Na pewno nie nastąpiła w wyniku popijania drinków ozdobionych parasolkami, w otoczeniu skąpo ubranych pań, wachlujących go wielkim liściem. Wręcz przeciwnie. To, kim się stał, jak dojrzał, zawdzięcza ogromnemu wysiłkowi, samozaparciu i przede wszystkim pewnym małym istotom, nad którymi prawdopodobnie każdy z nas załamywałby ręce, użalając się nad ich losem. I zupełnie niepotrzebnie! Bo te małe istotki, zamieszkujące jeden z nepalskich domów dziecka, to jedne z najradośniejszych dzieci pod słońcem – to Mali Książęta.

Wokół panował ciągły niepokój z powodu wojny domowej, która trwała w Nepalu przez długi czas. Łatwo się domyślić, że z tym wszystkim (pomijając już walki i politykę) wiąże się głód, brud, choroby i ogromne cierpienie ludzi, w tym małych dzieci. Nic więc dziwnego, że niektórzy z nepalskich rodziców chwytali się każdej możliwości poprawienia sytuacji życiowej swoich pociech. Trafiali na takich, którzy naprawdę pomagali, ale byli też tacy, którzy na pozornej pomocy chcieli się jedynie dorobić. I co gorsza, świetnie im to wychodziło.

W końcu pojawił się on, Conor – Amerykanin niemający bladego pojęcia o dzieciach, o kulturze Nepalu i o wszystkim, co się wiązało z tym krajem. Postanowił jednak działać. W trudach – okraszonych wieloma przekomicznymi, ale też i smutnymi sytuacjami – zrodziła się jego miłość do dzieciaków i do samego miejsca oraz żywa chęć udzielania im pomocy.

Czytając tę relację autora, śledzimy jego poczynania niemal krok po kroku, śmiejemy się razem z nim, cierpimy, idziemy hen, wysoko w góry w poszukiwaniu rodzin dzieci z domu dziecka, ryzykujemy życie, stajemy oko w oko z okrucieństwem wojny, ze śmiercią głodową maluchów… Mogłabym tak wymieniać jeszcze długo, ale po co? Nie ma sensu, bo to Wy sami musicie poznać historię Conora oraz Małych Książąt. Historię słodko-gorzką (w przewadze goryczy), ale bardzo pouczającą, otwierającą oczy na problemy takich krajów, jak Nepal, o których zdaje się, że cały świat zapomniał. Na szczęście to tylko założenie, bo w rzeczywistości są ludzie, którzy pragną chociażby w małym stopniu zmienić los tych bezbronnych istot. Ktoś powie, że nikt nie jest w stanie pomóc im wszystkim, i to będzie prawda. Jednak możliwość przywrócenia uśmiechu na twarzy choć jednemu z nich to już ogromny sukces!

Nie napiszę o wadach tej książki, bo takowych nie stwierdzam. Czyta się ją z zapartym tchem! Jest niesamowita, poruszająca i co ważne – nie opisuje sucho problemu, ale przede wszystkim opowiada, jak można z nim walczyć! Pokazuje, że można coś zmienić, zaczynając od zera, tak jak Conor. Wystarczy chcieć!




Ocena: 5.5/6



Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Papierowy Księżyc.


sobota, 6 lipca 2013

"Drogówka" reż. Wojciech Smarzowski



gatunek: Kryminał, Obyczajowy
produkcja: Polska
premiera: 1 lutego 2013 (Polska), 14 grudnia 2012 (świat)
reżyseria: Wojciech Smarzowski
scenariusz: Wojciech Smarzowski



Polskie realia potrafią zaskakiwać. Chociaż… jak się nad tym mocniej zastanowić i zapytać jednego czy drugiego Polaka, czy któreś z wszechobecnych w naszym kraju zjawisk jeszcze jest go w stanie zdziwić, to pewnie z ironicznym uśmiechem na ustach odpowiedziałby, że nie. Zatem lepiej powiedzieć, że nasze realia potrafią gorszyć, zniesmaczać, wzbudzać obrzydzenie…

Jeden z rodzimych reżyserów oraz scenarzystów ma tego pełną świadomość i skrzętnie to wykorzystuje w swoich filmach. Zrobił to już w „Weselu”, gdzie obłuda, fałsz i przekupstwo polskiego społeczeństwa razi w oczy, a u niektórych przyprawia o dziwne kłucie w miejscu, gdzie budzi się do życia nasze sumienie. „Domem złym” poraził niejednego, sprawiając, że wiara w dobre polskie kino na nowo się odrodziła; podobnie było z „Różą”. Największe wrażenie z kolei zrobił na mnie swoim ostatnim, bardzo głośnym w okresie okołopremierowym filmem pt. „Drogówka”.

Akcja filmu dzieje się w środowisku polskiej policji. Mamy grupę jej przedstawicieli, którzy razem pracują, bawią się i robią „interesy”. Pewnego dnia jeden z nich traci życie w bardzo tajemniczych okolicznościach. Zebrane dowody wskazują na winę jednego z nich – sierżanta sztabowego Ryszarda Króla (w tej roli Bartłomiej Topa). Sytuację znacznie utrudnia fakt, że sam podejrzany niewiele pamięta z przebiegu tych tragicznych zdarzeń…

www.filmweb.pl

Tak w ogromnym skrócie przedstawia się fabuła „Drogówki”, a jak wrażenia? Bardzo trudno je opisać w sposób krótki i zwięzły, natychmiast znajdując odpowiednie ku temu słowa. Film jest mocny, jest porażający i diabelnie dosadny. Smarzowski nie oszczędza widza, funduje mu mieszankę wybuchową wulgarnego języka, ostrych scen erotycznych, alkoholowych libacji, wszechobecnych układów i układzików oraz chyba niezniszczalnej w naszym kraju korupcji.

Zastanawiałam się długo, jak wiele prawdy o naszej policji kryje ten film. Nieraz łapałam się na tym, że zwyczajnie nie wierzyłam w prawdopodobieństwo występowania niektórych sytuacji, zdarzeń… Od policji wymaga się nieskazitelności, zaś ukazani przez Smarzowskiego stróże prawa składają się niemal z samych skaz… Na pochwałę może zasługuje tylko lojalność, jaką funkcjonariusze okazywali sobie nawzajem (chociaż też nie w każdym przypadku). Po dłuższej chwili namysłu przypomniała mi się pewna (mała) grupka policjantów, którą miałam okazję obserwować przez dłuższy czas. I co? I okazało się, że akurat ci stróże prawa mieli wiele wspólnego z tymi filmowymi – niestety.

Strona czysto społeczna filmu to jedno, a drugie to sam obraz oraz aktorzy. Pomijając brutalne i wulgarne sceny, których w nim nie brakuje, jest też dobrze poprowadzona historia kryminalna. Niemal o każdym z aktorów można powiedzieć, że dał z siebie wszystko i zagrał swoją rolę na dwieście procent (choć razi troszkę Jacek Braciak w roli Jerzego Trybusa, który niemal przez cały film prawie nie trzeźwieje…).

www.filmweb.pl
Jest powód, przez który nie darzę ogromną sympatią seriali. Dlaczego? Dlatego, że robią krzywdę aktorom, którzy grają w nich przez długi czas i zostają szufladkowani jako aktorzy serialowi (nierzadko grających w marnych sitcomach), niemogący ujawnić swoich prawdziwych talentów. Bartłomiej Topa na ogół kojarzy się z lekkimi i niewiele wnoszącymi do fabuły rolami – tak, mowa tu o znanym listonoszu ze „Złotopolskich”. Szczerze mówiąc długo o nim potem nie słyszałam albo też sama nie szukałam żadnych informacji. Aż w końcu w Internecie zaczęły pojawiać się filmiki z dziwnie zachowującym się Topą w miejscach publicznych… Był nerwowy, nie kontrolował własnych zachowań, mówił do siebie… Portale plotkarskie szybciutko zrobiły z niego alkoholika i narkomana. Jak się potem okazało, była to część kampanii zatytułowanej "Autyzm wprowadza ludzi w błąd", która miała na celu zwrócenie uwagi na problemy, z którymi borykają się ludzie dotknięci tym schorzeniem. I tu mój szacunek dla tego aktora wzrósł kilkakrotnie – za odwagę, za poruszenie tak trudnego wątku, za profesjonalizm.



W „Drogówce” znów poznałam go od innej strony: jako twardego policjanta, który dzielnie walczy o swoje dobre imię, rodzinę i siebie samego. Zrobił to z dużą klasą i aktorskim profesjonalizmem, udowadniając, że jest jednym z najlepszych na naszej polskiej scenie aktorskiej. Warto więc zwracać uwagę na jego następne role.

Na koniec standardowe pytanie, czy warto poznać „Drogówkę” widzianą oczyma Smarzowskiego? Jak najbardziej tak, jednak solidnie przygotowując się na mocne sceny, ostre słowa i brudy wypływające z miejsca, w którym widzieć byśmy ich nie chcieli.

Ocena: 5/6

środa, 3 lipca 2013

"Ptaszydło" Max Bentow



tłumaczenie: Emilia Skowrońska
tytuł oryginału: Der Federmann
seria/cykl wydawniczy: Z odciskiem palca
wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
data wydania: 3 lipca 2013
ISBN: 9788324594962
liczba stron: 336




Gra o życie, gra o śmierć


Uwielbiasz ten moment… Tę chwilę ekscytacji… Czasem zdarza się, że widzisz listonosza lub kuriera, jak zmierza do Twoich drzwi. Zaraz naciśnie dzwonek, a ten obwieści przybycie do Twojego domu nowych członków rodziny, bo tak bez wątpienia można nazwać książki, na które tak długo czekasz. Raz są zupełnie nowe, pachnące świeżym drukiem, a raz stare – takie, które wiele już w swoim życiu widziały. Pozornie wszystko… O tym przekonasz się za chwilę także Ty. Choć masz dużo zajęć na głowie, to zostawiasz wszystkie obowiązki, by przywitać się ze swoimi książkowymi perełkami. Starasz się rozedrzeć opakowanie, lecz ono stawia dziwny opór. Kątem oka widzisz coś, czego nie spodziewałeś się zobaczyć, czego wręcz nie powinno tam być! Myślisz: może mi się wydawało? Może to moja wybujała fantazja stroi sobie ze mnie żarty? Jednak gdy po opakowaniu zostaje tylko kilka strzępów, a Ty usiłujesz krzyczeć, nie mogąc wydobyć z gardła żadnego dźwięku, wiesz, że to nie było tylko przywidzenie. Tuż przed sobą na podłodze widzisz martwego ptaka: nie ma piór, a smród wydobywający się z jego gnijącego truchła wywołuje w Tobie mdłości. Wiedz, że gra się w tym momencie zaczęła… Gra o życie albo – co pewniejsze – gra o śmierć.


Podobną grę poznało kilka bohaterek książki będącej debiutem Maxa Bentowa pt. „Ptaszydło”. Owa gra nie zakończyła się dla nich szczęśliwie, a ptak, który stawał się martwym gościem w ich mieszkaniach, był zwiastunem nadchodzącej śmierci. Oskubane truchło ptaków było swoistego rodzaju wiadomością, jaką morderca zostawiał na miejscu zbrodni. Ponadto układał ofiary w charakterystycznych pozach oraz golił im głowy. Blond włosy „skradzione” zamordowanym kobietom zabierał ze sobą.
Trudu związanego z rozwikłaniem zagadki, kto jest zbrodniarzem, podejmuje się berliński policjant Nils Trojan. Jednak początkowo nie bierze on pod uwagę faktu, że rozgłos, jaki przyniosła mu sprawa (głównie dzięki telewizji), koncentruje uwagę psychopaty właśnie na nim. Niebawem i on staje się zwierzyną w polowaniu prowadzonym przez mordercę…

Przyznacie, że morderca i jego zbrodnicze poczynania intrygują, prawda? Tym bardziej, że przestępca pokazuje się swoim ofiarom w bardzo specyficznym przebraniu i zmienia swój głos. Początkowo postaci psychopaty jest wręcz przesadnie mało w toku całej fabuły. Są za to liczne morderstwa i charakterystyczne, szczegółowe i krwawe opisy miejsc zbrodni – to niewątpliwie duży atut dla fanów gatunku. Intryguje też postać Trojana, który zdaje się zupełnie nie pasować do uprawianego przez siebie zawodu. Czy mężczyzna z silnymi lękami i atakami paniki może być dobrym policjantem? Jak się okazuje, może, choć nie bez wpadek, co czyni go jeszcze bardziej ludzkim i przemawia na korzyść kreacji tego bohatera oraz samej książki.

Skoro jednak moja ocena końcowa powieści nie jest maksymalna, to coś musiało mi się w „Ptaszydle” nie podobać. I owszem, chodzi o budowanie przez autora napięcia i klimatu – przez długi czas nie odczuwałam specjalnych emocji czy grozy, która powinna towarzyszyć  takiej lekturze i – szczerze mówiąc – obawiałam się, że nic się w tej kwestii nie zmieni aż do końca. Na szczęście moje obawy nie potwierdziły się. Końcowe sceny nadrobiły z nawiązką braki z początku książki i nawet nie zorientowałam się, kiedy rozpoczęłam lekturę epilogu. Co przynosi zakończenie? Hmmm… Najkrócej mówiąc: niepewność, niepokój, lęk, ale i wiarę (nie tylko nadzieję!), że kolejne tomy serii, w której Nils Trojan będzie grał pierwsze skrzypce, przyniosą jeszcze większą dawkę grozy, emocji i wartkiej akcji.

Ocena: 4.5/6





wtorek, 2 lipca 2013

Ważne ogłoszenie



Kochani, dziś troszkę smutny dzień nastąpił szczególnie dla mnie i Legera. Pamiętacie, że planowaliśmy powrócić z naszym wyzwaniem "Niezapomniane lektury z naszego dzieciństwa" po wakacjach? Jednak plany się zmieniły. Podjęliśmy dziś z Kubą decyzję o definitywnym zamknięciu wyzwania. Spowodowała to - można rzecz - proza życia.

W tym miejscu pragnę podziękować raz jeszcze Kubie za współorganizowanie tego wyzwania - bardzo dobrze mi się z Tobą pracowało i mile wspominam czas trwania naszej akcji. Oby kiedyś udało nam się stworzyć kolejną, tak udaną. :)

Pragnę też podziękować wszystkim jego uczestnikom - bez wyjątku! Szczególne podziękowania należą się Melanii, która dawała z siebie wszystko i choćby się paliło to zawsze coś w ramach akcji przeczytała - dziękuję Ci Melanio ogromnie. :)



Do zobaczenia w kolejnych, ciekawych wyzwaniach! :)

poniedziałek, 1 lipca 2013

Jubileuszowe rozdanie kuferkowe + niespodzianka :)



Witam Was serdecznie na początku nowego tygodnia oraz nowego miesiąca! Tradycyjnie, przyszła pora na wyłonienie kolejnych zwycięzców w moim kuferkowym rozdawnictwie. :) Tym razem jednak fakt ten odbędzie się w blasku kuferkowej rocznicy. :) Tak, to już rok!

Edit: Od dziś obowiązuje zakaz zmiany raz wybranych tytułów, czyli jeśli ktoś wybrał - przykładowo - "Ptaszydło" i "Istny raj" to do momentu kolejnego losowania nie ma możliwości zmiany swojego wyboru. 

Przez ten rok:
- książki otrzymało 20 osób!
- nowy dom znalazło łącznie 30 książek!

Pierwszą zwyciężczynią kuferkową została Ania z bloga Inna perspektywa.
Natomiast pierwszy rok życia kuferka zamykają...

Barbara Pelc

oraz Chabrowa

Gratuluję Wam dziewczyny, za chwil kilka się z Wami skontaktuję. Do Chabrowej poleci "Szubienicznik" a do Basi "Pasierbice". 

Teraz słów kilka o niespodziance, którą dla was przyszykowałam wspólnie z Panem Markiem ze sklepu internetowego Skworcu, w którym można nabyć wszelakiego rodzaju umilacze czytelnicze tj. herbaty, kawy, coś na ząb i wiele innych. :)

Już w kolejnym losowaniu (czyli tym lipcowym) każda osoba wygrywająca oprócz książek otrzyma także bon na zakupy w sklepie Skworcu o wartości 30 zł (bon nie obejmuje kosztów przesyłki)!



Dodatkowo, każdy kto robiąc zakupy w Skworcu w polu "Komentarze" wpisze hasło "ksiazkowka" (WAŻNE! bez polskich znaków!) otrzyma 2% rabatu na zakupy!


Osoby wygrywające będą przeze mnie odpowiednio instruowane odnośnie metody wykorzystania bonu. 

To co, kochani? Do dzieła! Zaglądamy do kuferka, wybieramy i wygrywamy! :)