sobota, 29 listopada 2014

Moje życie w tytułach książek



Dawno, dawno temu, bo w październiku tego roku Kasiek zaprosiła mnie do kolejnej zabawy blogowej, która polega na opisaniu swojego życia za pomocą tytułów książek (niekoniecznie takich, które czytaliśmy - liczy się sam tytuł, który ma idealnie pasować do odpowiedzi, której chcemy udzielić). Zadanie łatwe nie było, ale bawiłam się przy nim przednio. ;) Do udziału w niej zapraszam wszystkich, którzy mają na to ochotę, a od siebie wytypuję w szczególności Edytę z Zapiski spod poduszki, Martę z OkiemMK oraz Monikę ze Skorpion w rosole. :) Dziewczyny, zdjęcia z lat młodości (;)) mile widziane. A teraz sami popatrzcie, jak wygląda moje życie w tytułach książek. :)


Niewyraźna i około 2-letnia Ewa, której pan/pani fotograf
się chyba nie spodobał. ;)
JA

Jak opisałabyś szesnastoletnią siebie?
Cicha woda - niby spokojna, cichutka, ale jak przyszło co do czego... ;)

Co widziałaś, patrząc w lustro?
Potwór - moja samoocena nie miała wtedy zbyt wysokich wartości. ;)

Jakie motto przyświecało szesnastoletniej tobie?
Jutro będzie lepiej - mieszkałam wtedy w internacie i nie ze wszystkiego oraz nie ze wszystkich byłam zadowolona. :)

Jak inni opisaliby twoją osobowość?
Milcząca dziewczyna - nie byłam nigdy nazbyt wygadana i tak już mi zostało. Wolę mówić mniej a konkretniej. ;)

Twoja najgorsza cecha z czasów szkolnych?
Nieśmiałość - niestety... :)

Opisz zawartość swojego dziennika/pamiętnik
Szesnastoletnia Ewa nie prowadziła dziennika/pamiętnika. Robiła to, gdy była młodsza (czasy ośmioletniej szkoły podstawowej).

Internat. Baaardzo nie lubiłam, gdy ktoś robił
mi zdjęcia. :)
Twój największy lęk
Samotność - większość z nas się chyba tego obawia. :)

Co Cię wyróżnia?
Po prostu słuchaj. Sztuka porozumienia - zawsze byłam świetną słuchaczką i mam to do dziś.

Zawsze martwiłaś się o...?
Przyszłość życia - jak to będzie...? Co to będzie...? :)

ŻYCIE UCZUCIOWE

Jak podsumujesz swoje życie uczuciowe z czasów szkolnych?
Miłosne podchody - czyli pierwsze, nieśmiałe kroki młodej Ewy w świecie uczuć. ;)

Opisz swojego najpoważniejszego chłopaka ze szkolnych lat
Pierwsza miłość - w klasie maturalnej rozpoczął się mój pierwszy, poważny związek. :)

Opisz swój pierwszy pocałunek
Bardzo mokra przygoda - ha ha! Czy muszę coś dodawać? ;)

Twoja filozofia dotycząca miłości
Uwierz w miłość - staram się wierzyć, że istnieje.

Zadziorne podejście do męskiej części społeczeństwa 
mam do dziś. ;)
RODZINA

Twoje relacje z mamą, gdy byłaś nastolatką
Pyskata i reszta świata - nie jestem z tego dumna, ale byłam wyjątkowo pyskatą nastolatką. :)

Twoje relacje z tatą, gdy byłaś nastolatką
Konstrukcja i analiza portfela papierów wartościowych o zmiennym dochodzie - jeden uśmiech w kierunku ojca + milion potrzeb oraz szkolnych składek (nierzadko zmyślonych) = sowite kieszonkowe. ;)

Twoje relacje z rodzeństwem
Raz lepiej, raz gorzej - bywało różnie. :)

Co sądziłaś o metodach wychowawczych twoich rodziców?
Wystarczająco dobrzy rodzice - myślę, że byłam bardzo "wolną" nastolatką i to mi się podobało.

W internacie weeeesoło było. ;)
PRZYJACIELE

Opisz siebie i swoją najlepszą przyjaciółkę z czasów, gdy miałaś szesnaście lat
Księżniczka i chłopcy - robiła furorę wśród męskiej części internatu, w którym mieszkałyśmy, a ja byłam doradcą od jej spraw sercowych. ;)

Twój status społeczny
Cicha woda - raz mnie w towarzystwie dużo, raz malutko... Zależy od dnia i nastroju. :)

Opisz swoją grupę przyjaciół
Śmiech to zdrowie. Terapia śmiechem - nasze spotkania to istne sesje terapeutyczne wypełnione śmiechem. :)

Takie dłuuuugie włosy kiedyś
miałam. :)
OBECNE ŻYCIE

Opisz swoje obecne życie uczuciowe
Serce na temblaku - notorycznie... ;)

Opisz stan swojej przyjaźni z czasów szkolnych
Na zawsze - oby te, które trwają do dziś nie zgasły nigdy. :)

Twoje relacje z rodzicami
Symbioza - jest ok... :)

Największa nauka, jaką wyniosłaś ze szkoły
Nie bój się życia - nic dodać, nic ująć.

Jedna rzecz, której chciałaś się nauczyć
Gra na gitarze. Patrz i ucz się! - nie udało się do dziś, niestety...

Rada, jaką chciałabyś dać nastoletniej sobie
Uwierz, że możesz - a bardzo rzadko w to wierzyłam.

Coś, czego mogłabyś nauczyć się od szesnastoletniej siebie
Odwaga życiowa - mimo że byłam cicha, skryta, nie wierzyłam w siebie to i tak miałam w sobie więcej odwagi niż mam teraz. :)

czwartek, 27 listopada 2014

KONKURS! Wygraj kalendarz z ilustracjami z "Przebudzenia" S. Kinga!



Cześć i czołem! Przed premierą najnowszej powieści Stephena Kinga pt. "Przebudzenie" tak mocno obawiałam się, że nie upoluję sobie ani jednego kalendarza z ilustracjami z tejże książki, że ostatecznie mam dwie sztuki. ;) Dlatego jedna z nich poleci do kogoś z Was. Nie przedłużając, zapraszam do lektury regulaminu, w którym zdradzam co musicie zrobić, by stać się potencjalnym właścicielem owego kalendarza. A jest o co walczyć! Kalendarz jest piękny i... duuuuuuuży. :) Powodzenia!

Regulamin konkursu:

  1. Organizatorem konkursu jest właścicielka bloga: www.ksiazkowka.pl.
  2. Konkurs trwa od 27.11. do 06.12.2014 godz. 23:59.
  3. Nagrodą w konkursie jest jeden egzemplarz kalendarza z ilustracjami z „Przebudzenia” Stephena Kinga.
  4. By wziąć udział w konkursie należy umieścić podlinkowany do tego posta banner konkursowy na swoim blogu oraz wypełnić zadanie konkursowe. Wymiar banera można (a nawet należy) dowolnie modyfikować. Osoby, które nie blogują są zwolnione z konieczności umieszczania banera w sieci.

Banner:



Zadanie konkursowe:

Odpowiedz na pytanie: dlaczego to akurat Tobie powinnam wysłać ten kalendarz?


  1. Zgłoszenie konkursowe należy umieścić w komentarzu pod tym postem i winno ono przedstawiać się tak:

Nick:
Adres e-mail:
Odpowiedź na zadanie konkursowe:


  1. Zwycięską odpowiedzią będzie ta, która najbardziej przypadnie mi do gustu.
  2. Jeśli Twoja praca nie mieści się w komentarzu ze względu na limit znaków, to wyślij ją na adres: ksiazkowka@gmail.com. W temacie wiadomości wpisz: „Konkurs KALENDARZ”.
  3. Wysyłka nagrody obowiązuje na terenie kraju (Polska) i jej koszt ponosi właścicielka strony ksiazkowka.pl.
  4. Zwycięzca ma 7 dni na podanie adresu do wysyłki. Po upływie tego terminu zostanie wybrana inna osoba.  

sobota, 22 listopada 2014

Lalkarka - Max Bentow





tłumaczenie: Emilia Skowrońska
tytuł oryginału: Die Puppenmacherin
wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
data wydania: 2 lipca 2014
ISBN: 9788327151551
liczba stron: 344


Jak tak sięgnę pamięcią i przywołam obrazy morderstw popełnianych w fabułach przeczytanych przeze mnie książek, to już całkiem pokaźna kolekcja mogłaby się z tego uzbierać. Można by z tego stworzyć jakiś wydawniczy hit typu:” Nie wiesz, jak uśmiercić bohatera? Poznaj 1001 pomysłów na jego zgon!” – niejeden pisarz mógłby czerpać z niego garściami. Wyłączając George’a R.R. Martina – ten pan o uśmiercaniu bohaterów wie już wszystko i pomocy w tym temacie na pewno nie potrzebuje… Wracając jednak do tematu, póki nie sięgnęłam po kolejny kryminał w moim czytelniczym dorobku, byłam niemal pewna, że pomysłowość książkowych morderców już nie jest w stanie mnie niczym zaskoczyć. Błąd! Ostatni zabójca zaskoczył mnie… pianką montażową. Po kolei jednak.

Nils Trojan, komisarz znany z poprzedniej powieści Maxa Bentowa („Ptaszydło”), jest głównym bohaterem nowego tytułu autora pt. „Lalkarka”. Echa sprawy z Ptaszydłem jeszcze nie do końca ucichły – dalej sieją spustoszenie w psychice komisarza – a tu już przychodzi mu zmierzyć się z serią brutalnych morderstw popełnionych przez, jak później podejrzewa, naśladowcę innego psychopatycznego szaleńca, który działał kilka lat wcześniej. Co ich łączy? Sposób w jaki mordują swoje ofiary, a raczej - czym się w tym celu posługują. Tak jak morderca sprzed lat, jego naśladowca funduje swym ofiarom śmierć najgorszą z możliwych, tj. dusi je za pomocą pianki montażowej, która po zastygnięciu skutecznie odbiera im dopływ tlenu. Jedną z osób, która wynikiem niesamowitego szczęścia przeżywa spotkanie z seryjnym mordercą, jest lalkarka Josephin Maurer. Jednak niedługo przychodzi jej cieszyć się beztroską, bowiem morderca powraca i łaknie kolejnych ofiar. Nie zapomina także o tej, która nieopatrznie wymknęła mu się z rąk. Przecież nie taki los dla niej gotował…

I znów na arenę wkracza osławiona już pianka poliuretanowa. I całe szczęście, bo na dobrą sprawę to ona książkę ratuje – skleja do tzw. kupy i swoją siłą zmusza czytelnika, by dotarł aż do końca lektury. Nie mogę powiedzieć, by „Lalkarka” była powieścią złą, bo czyta się ją dobrze, jest poprawna stylistycznie, nie rzucają się tu w oczy żadne błędy czy niedociągnięcia, jeśli chodzi o tok fabuły. Jednak – podobnie jak „Ptaszydło” – nie przyprawia o gęsią skórkę, nie przyśpiesza pulsu. Odnoszę też wrażenie, że Bentow nie wykorzystał w pełni potencjału postaci, którą stworzył. Mam na myśli Josephin, która po swoich traumatycznych przeżyciach jest na tyle skomplikowaną psychicznie postacią, że można by przy jej pomocy dodać całej powieści zarówno animuszu, jak i brakującego mi dreszczyku.

Bentow – to pisarz, który ma świetne pomysły, ale nie do końca radzi sobie z przelaniem ich na papier. „Lalkarka” jest dopiero drugą jego powieścią i może o to chodzi – o niewyrobiony jeszcze warsztat na polu czysto literackim. Może z każdą kolejną powieścią będzie lepiej. Może. Czas pokaże.

Ocena: 3.5/6


Oficjalna recenzja dla Lubimy Czytać - LINK.

środa, 19 listopada 2014

Wojna w Jangblizji. W domu - Agnieszka Steur





wydawnictwo: Poligraf
data wydania: 2014
ISBN: 9788378562313
liczba stron: 480


Od mojego ostatniego spotkania z mieszkańcami magicznej krainy, Jangblizji, minęło już dużo czasu – ponad rok. To nie sprawiło jednak, że zatarła mi się w pamięci, że zapomniałam jak wygląda i jacy są jej mieszkańcy. I to zasługa nie tylko gatunku, w który wpisuje się pierwszy tom trylogii Wojna w Jangblizji autorstwa Agnieszki Steur, pt. W Tamtym Świecie. Wszak wiele historii z nurtu fantastyki, oddziałując na nasze wyobraźnie, zapisuje się w naszych pamięciach. To przede wszystkim zasługa lekkiego stylu pisarki, który trafi chyba do każdego odbiorcy bez względu na wiek. Czekałam z niecierpliwością na drugi tom trylogii i bardzo cieszyłam się na wieść, że już niebawem będę go mieć w swoich rękach.

Wojna w Jangblizji. W domu zaskoczyła mnie już na wejściu z uwagi na swoją objętość. Spodziewałam się powieści liczbą stron przypominającej swoją poprzedniczkę, a tymczasem moim oczom ukazał się tom niespełna pięciuset stronicowy. W związku z tym przypuszczałam, że albo będzie się dużo działo w toku fabuły, albo autorka będzie bardzo skrupulatna w jej opisywaniu. Ostatecznie okazało się, że postawiła na jedno i drugie, co wyszło powieści zdecydowanie na plus. Czy plusów było więcej? Zdecydowanie tak! Postacie, postacie i jeszcze raz postacie albo raczej trzeba by powiedzieć – istoty, które są bohaterami tytułu – to kolejny pozytyw książki Steur.

Już w pierwszym tomie, podróżując wraz z Naną i jej przyjaciółmi po Jangblizji i Tamtym Świecie, spotykaliśmy takie istoty jak Myszowate, Psowate czy Koniowate. W tomie drugim poznajemy nowe gatunki, np. Wróblowatych, a także tych, o których mówić w Jangblizji nie wolno, tych, którzy są wyparci poza nawias społeczności – mieszańców, czyli potomków pochodzących z zakazanych związków międzygatunkowych. I to nie koniec niespodzianek, jakie czekają Nanę po powrocie do domu z Tamtego Świata. Działania wojenne spustoszyły Jangblizję. Życie na jej terenach – to teraz codzienna walka o przetrwanie, zwłaszcza że siły Szmaragdowej Pani nie ustają w walce o władzę. Nana jak i inni mieszkańcy pragną, by ich kraina była wolna, by wreszcie można było w niej spokojnie i szczęśliwie żyć. By to osiągnąć, konieczna będzie kolejna wojna…

Jednak gdzie podziali się najbliżsi Nany? Czy przetrwali ten trudny czas? Nie ma wątpliwości, że bratu Księżniczki się to udało. Roan żyje w Tamtym Świecie i za wszelką cenę usiłuje dowiedzieć się czegoś o losach ich ojca, Taro. Zasłyszane pogłoski mówią o jego śmierci, ale czy są prawdziwe? Tego dowiemy się w toku fabuły.

Jak widać po moim telegraficznym skrócie fabuły, akcja książki toczy się dwutorowo, tj. w Jangblizji i Tamtym Świecie, co sprawia, że czytelnik nie ma zbyt wielu szans na wytchnienie, bo niemal cały czas coś się dzieje, jeśli nie w jednym świecie, to w drugim. Z racji działań wojennych mamy tu dużo scen walki okupionych krwią, co dodaje powieści dramatyzmu. Wszystko, co opisuje Autorka, jest szczegółowe, rozbudowane niemal do granic możliwości – chwilami miałam wrażenie, że może nawet nieco za bardzo. O ile starszy wiekiem czytelnik ten fakt doceni i bez wątpienia za to powieść pokocha, o tyle młodszy może (choć wcale nie musi) znużyć się przez to, zmęczyć.

Poza tym maleńkim minusem, który na dobrą sprawę wcale nim być nie musi, nie widzę wad w drugim tomie Wojny w Jangblizji. Autorka włożyła w tę powieść maksimum zaangażowania i serca, dopracowała ją idealnie. Żywię szczerą nadzieję, że tom wieńczący trylogię również taki będzie i że zakończenie okaże się na miarę mistrzów literackiej fantastyki. Nie kryję, że mam wysokie oczekiwania względem Agnieszki Steur, ale sama jest sobie temu winna… Po prostu w tym tomie sama ustawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Oby dała radę ją przeskoczyć.

Ocena: 5/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję jej Autorce.
Wyzwania: Polacy nie gęsi.

sobota, 15 listopada 2014

Sobotnie refleksje o blogowych aferkach...




Miniony czwartek - na Faceboooku widzę link do wpisu Ani, który informuje m.in. mnie o nowej blogowej aferce. Okazuje się, że my - recenzenci amatorzy - jesteśmy do d... w tym, co robimy. Piszemy przesłodzone recenzje marnych książek... I w ogóle nie potrafimy pisać recenzji... bo tak naprawdę tylko streszczamy to, co przeczytaliśmy... itede...itepe...

Wczorajszy piątek - Marta pokazuje mi kolejną aferkę. Dla odmiany, tym razem chodzi o krytyczną recenzję pewnej książki. Autorowi mocno nie spodobał się tekst jednej z blogerek. Ok, miał prawo mu się nie spodobać, miał prawo o tym powiedzieć (tak jak my mamy prawo wypowiadać się w sposób subiektywny o czytanych przez nas lekturach). I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie sposób wyrazu tegoż niezadowolenia. Blogerka została nazwana hejterką i gęsią. 

Miniony poniedziałek - rozmawiam drogą wirtualną z moją siostrą, która mieszka od wielu lat za granicą. Rozmawiamy o typowo marudnym usposobieniu Polaków. O tym, że nam wiecznie coś się nie podoba, że wiecznie coś jest złe i nie takie, że zawsze w całym znajdziemy jakąś dziurę...

Jakże pięknie to obrazują tego typu blogowe afery (między innymi one, oczywiście)... Dlaczego z pola, które daje nam wszystkim tyle frajdy, tyle szczęścia, a niejednemu poczucie spełnienia robimy coraz głębsze i zalatujące fetorem bagno?

Mam świadomość tego, że mój styl pisania nie odpowiada każdemu. I całe szczęście, bo jakże nudno by było, gdyby każdemu podobało się to samo. I ja sama nie zachwycam się każdym napotkanym blogiem. Naturalna sprawa, prawda? Zatem:

1. Nie podoba Ci się czyjś styl pisania/blog? Nie odwiedzaj go, nie komentuj, nie siej zamętu, nie obrażaj. Znajdź inne miejsce w blogowym świecie, które spełni Twoje oczekiwania.

2. Autorze, nie wysyłaj swojej książki do recenzji danemu blogerowi tylko dlatego, że ma świetne statystyki. Zapoznaj się najpierw ze stylem, którym ów bloger się posługuje. Zastanów się czy właśnie taki Tobie odpowiada. 

3. Żyj i daj żyć innym - po prostu. Tobie blog Iksińskiej nie musi się podobać, ale wiedz, że dla Iksińskiej ten blog może być bardzo ważnym elementem w jej życiu. Może tylko on aktualnie daje jej poczucie spełnienia? Nadaje sens codzienności? A Ty włażąc w jej kawałek świata z brudnymi buciorami i obrażając ją, zabierasz jej radość z tego, co kocha robić? Ok, może nie jest w  tym idealna, może nie ma odpowiedniego wykształcenia, by móc pełnoprawnie nazywać się recenzentką, ale robi to, bo to kocha. Bo to jej pasja. Chciałbyś by ktoś zabrał Ci radość z robienia tego, co kochasz? Podejrzewam, że nie... więc nie rób tego innym.

To tyle, jeśli chodzi o telegraficzny skrót moich przemyśleń na temat niegasnących blogowych afer i ciągłego dokuczania sobie nawzajem. Zamiast prowokować kolejne spięcia weźcie do ręki książkę. Taki pięknie brzydki pogodowo do tego weekend akurat mamy... :)

środa, 12 listopada 2014

Mój rower - reż. Piotr Trzaskalski





gatunek: dramat, komedia, obyczajowy
produkcja: Polska
premiera: 9 maja 2012 (świat)
reżyseria: Piotr Trzaskalski
scenariusz: Piotr Trzaskalski, Wojciech Lepianka


Krąży po świecie i w umysłach wielu ludzi przekonanie, że mężczyźni są z natury „prości”. Że z nimi łatwiej. Że u nich wszystko takie oczywiste jest. Klarowne. Niezagmatwane. A guzik prawda, Wam powiem! Z mężczyznami czasem gorzej niż z kobietą w kulminacyjnym momencie zespołu napięcia przedmiesiączkowego. Dobrze, już dobrze… Teraz przesadziłam, co nie zmienia jednak faktu, że mężczyźni – to istoty często równie skomplikowane, co niewiasty. Z czego panowie często świetnie zdają sobie sprawę, choć nigdy wprost się do tego nie przyznają. Można jednak doprowadzić do takiej sytuacji, by teorię tę potwierdzić.

http://www.filmweb.pl/
Z takiej możliwości skorzystał reżyser i scenarzysta filmowy, Piotr Trzaskalski. Stworzył on pozornie łatwy i podszyty humorem obraz pt. Mój rower, w którym jako głównych bohaterów zestawił ze sobą mężczyzn z trzech pokoleń jednej rodziny: dziadka, ojca i syna. Włodzimierz Starnawski (w tej roli Michał Urbaniak) jest już w sędziwym wieku i wiedzie spokojny żywot u boku swej małżonki – do czasu jednak. Pewnego dnia jego żona bez słowa wytłumaczenia opuszcza go, zostawiając mu jedynie list, w którym informuje go, że od niego odchodzi. Wynikiem tego mężczyzna ląduje w szpitalu. W tych mało przyjemnych okolicznościach przychodzi mu po wielu latach spotkać się znów z synem Pawłem (Artur Żmijewski) oraz wnukiem Maćkiem (Krzysztof Chodorowski). Gdy senior Włodzimierz czuje się już lepiej i na jaw wychodzi, że jego siedemdziesięciopięcioletnia żona zakochała się w byłym wojskowym, cała trójka postanawia ją odnaleźć i nakłonić do powrotu do męża.

Ta słodko-gorzka historia to jedynie tło dla przedstawienia relacji, które łączą tych trzech panów. Pozornie wszystko ich od siebie różni – począwszy od stylu życia, miejsca zamieszkania, a kończywszy na ulubionym gatunku muzyki (jeden kocha jazz, drugi muzykę poważną, a trzeci hip hop). W rzeczywistości łączy ich bardzo wiele – są w końcu rodziną. Jednak by to dostrzec, potrzeba czasu – czasu, który spędzą razem i spróbują odpowiedzieć na wiele pytań zarówno stawianych sobie wprost jak i tych nigdy na głos niewypowiedzianych. Będą także musieli zmierzyć się z przeszłością. Paweł – z dorastaniem z ojcem alkoholikiem u boku (i życiem teraźniejszym już jako DDA). Maciek z kolei spróbuje poukładać w swojej głowie myśli o tym, że jego ojciec pewnego dnia rozstał się z jego matką i zaczął odrębne życie, praktycznie nie interesując się synem. Najwięcej do przetrawienia ma oczywiście Włodek, który mając już swoje lata, żyje nie tylko z nałogiem alkoholowym (który najzwyczajniej w świecie lubi), co z poczuciem, że nie był takim dobrym ojcem, jakim chciałby być. Łapie się także na tym, że mimo upływu czasu nadal nim nie jest.

Maciuś, każdy alkohol jest bardzo dobry. Z wyjątkiem denaturatu, który jest dobry*.

Oprócz głębszego dna (które w tym filmie jest zdecydowanie najważniejsze) pozachwycać się tu możemy kreacją aktorską Michała Urbaniaka i młodego Krzysztofa Chodorowskiego – obydwaj byli nad wyraz autentyczni w swoich rolach, wyraziści i naturalni. Żmijewski, jak w większości swoich ról, tak i w tej był do bólu perfekcyjny i może przez to tym samym nieco mdły oraz sztuczny na tle swojego filmowego ojca oraz syna.

http://www.filmweb.pl/
Za sprawą pana Urbaniaka cieszyć się możemy także miłym dla ucha tłem muzycznym filmu – lekkie i przyjemne jazzowe nuty są tu zdecydowanie na plus i nawet ci, którzy za tym gatunkiem nie przepadają, nie powinni marudzić, a wręcz przeciwnie.

A tych, którzy obawiają się ckliwej opowiastki o tym, co ważne w życiu, uspokajam – to nie twór, który ma na celu wycisnąć z widza łzy (choć co wrażliwszym może się to zdarzyć). To lekka, zabawna opowieść o mężczyznach na różnych etapach ich rozwoju. O męskim świecie, męskim postrzeganiu niektórych spraw i męskich uczuciach. Mój rower – to film godny uwagi, który ze spokojem sumienia mogę polecić każdemu.


- Jest taki genialny lek na pamięć i sprawność, rozumiesz, umysłową. Ja go, rozumiesz, kupiłem i ja go regularnie biorę. On fantastycznie działa!- Jak się nazywa?- Co?- No ten lek...- Yyy... się zaczyna jakoś... tak... yyy... Na B!*


* Mój rower, reż. P. Trzaskalski, 2012.

Ocena: 5/6

sobota, 8 listopada 2014

Wywiad ze szwedzkim duetem pisarskim - Erik Axl Sund



Kochani! Dziś zapraszam Was do lektury wywiadu ze szwedzkim duetem pisarskim - Erik Axl Sund.
Pytania w moim imieniu zadała Anna Misztak podczas tegorocznych Targów Książki w Krakowie.
Wywiad można znaleźć także na Lubimy Czytać - LINK.



Jerker i Håkan powiedzcie w jakich okolicznościach się poznaliście?

Krótka wersja czy długa?

Oczywiście poproszę dłuższą wersję.

Pochodzimy z tego samego miasta. Håkan jest muzykiem, a ja pracowałem w sklepie z płytami. I jak to w małych miasteczkach bywa – każdy każdego zna.

Spotykaliśmy się przy różnych okazjach, a Jerker znany był z tego, że wyglądał jak Kurt Cobain. Pewnego dnia byliśmy razem na imprezie, wypiliśmy troszeczkę za dużo i się pocałowaliśmy. Chcieliśmy zobaczyć co się stanie.

I co się stało?

Okazało się, że to był początek naszej przyjaźni. Razem potem przenieśliśmy się do Sztokholmu, a Jerker został moim producentem.

Jak wpadliście na pomysł stworzenia literackiego duetu?

Stało się to podczas naszego tournée po Ukrainie. Sporo wtedy podróżowaliśmy pociągami. Dla przykładu podróż z Kijowa do Dniepropietrowska trwa aż 20 godzin! Mieliśmy więc mnóstwo czasu, żeby ze sobą rozmawiać. Dodam tylko, że wszystkie nasze podróże zaczynały się w Krakowie lub Katowicach.

Więc to nie jest Wasza pierwsza wizyta w Polsce?

Nie. Chyba piąta, albo szósta.

Jak wygląda tworzenie w duecie? Spotykacie się we dwójkę, każdy z was przedstawia swoje pomysły, a potem je wspólnie omawiacie? Czy może macie ustalone zasady, kto za co odpowiada?

Obecnie mamy już wynajęte biuro i normalnie chodzimy do pracy – siedzimy od 9 do 16 i piszemy. Pracę dzielimy tak, że piszemy rozdziały na zmianę – każdy z nas pisze co drugi. Po napisaniu wymieniamy się tekstami. Jest tak, że Jerker pisze za długo i zbyt rozwlekle, ja z kolei piszę zbyt krótko – więc część tekstów trzeba skrócić, część rozbudować. Ja stawiam na akcję, więc wszystkie opisy skracam do minimum, a Jerker najchętniej opisywałby wszystko ze szczegółami – i najczęściej przy kieliszku.

Właśnie – to opisywanie ze szczegółami. Wasze kryminały są bardzo drobiazgowe, opisujecie zbrodnie w makabryczny sposób. Czy fascynowaliście się kryminałami także jako czytelnicy, czy wyszło to „w pociągu”?

Tak naprawdę w ogóle nie czytamy kryminałów. Nasza książka nie była na początku zamierzona jako kryminał. Pisaliśmy o zupełnie innych rzeczach, głównie o problemach, które pojawiają się w powieści. Ale okazało się, że powstała z tego kompletnie nienadająca się do czytania rzecz. Dodaliśmy więc wątek kryminalny, żeby ułatwić odbiór książki. Chcieliśmy dotrzeć do czytelnika z tymi ważnymi problemami, chcieliśmy je opisać, więc zrobiliśmy to, co zrobił Stieg Larsson – wzięliśmy trudne tematy i ubraliśmy je w wątek kryminalny, żeby zagościły one w świadomości ludzi.

To jest właśnie ten element, który wyróżnia kryminał skandynawski na tle innych krajów – silnie rozbudowany wątek społeczny, osadzenie treści w rzeczywistości – czasami mrocznej i brutalnej. Skąd u Was ta fascynacja mroczną stroną człowieka?

Tak, to taka nasza skandynawska literacka tradycja, żeby opisywać problemy społeczne. Akurat w naszym wypadku powód był jednak trochę inny. Kiedy zaczęliśmy pisać pierwszą książkę obaj mieliśmy coś w rodzaju depresji – potraktowaliśmy pisanie jako swoistą terapię. Wychodziliśmy od osobistych doświadczeń i przelewając to wszystko na papier rozliczaliśmy się z przeszłością.

Czy terapia się powiodła?

Tak, zdecydowanie. Zakończyliśmy terapię ale oczywiście nadal jest mnóstwo problemów, o których możemy pisać. Napisaliśmy już czwartą książkę, która traktuje o czymś zupełnie innym.

O czym zatem będzie czwarta książka? Będzie radosna? O tęczowych chmurach, jednorożcach i milusich misiach?

Wręcz przeciwnie. Będzie jeszcze ciężej niż dotychczas. Podczas naszej terapii dokopaliśmy się u siebie do bardzo bolesnych rzeczy i wspomnień – ta książka będzie o samobójstwach.

Jerker jesteś bibliotekarzem w więzieniu – czy Twoim zdaniem resocjalizacja przez literaturę ma sens?

Już nie pracuję jako bibliotekarz. Skończyłem z tą pracą. Dostęp do literatury nie jest traktowany jako element resocjalizacji a jako prawo człowieka. Więźniowie mają takie same prawa jak zwykli ludzie, mogą więc czytać i uczestniczyć w życiu literackim.

Pamiętasz może jakie tytuły były najczęściej wypożyczane? „Skazani na Shawshank” i „Hrabia Monte Christo”?

Najczęściej kryminały, ale profil czytelnika nie odbiegał od standardowego profilu zwykłej miejskiej biblioteki.

Głównymi bohaterkami waszych książek są kobiety i to takie, które muszą sobie dawać radę w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Jak Wam się pisze z kobiecego punktu widzenia?

Tak naprawdę nie zastanawiamy się nad tym, piszemy to trochę z naszego punktu widzenia, tak jakbyśmy my byli bohaterami. Płeć jest pojęciem względnym.

Za Waszą pierwszą książkę otrzymaliście nagrodę specjalną Szwedzkiej Akademii Twórców Literatury Kryminalnej – co jest dla Was ważniejsze? Nagrody literackie czy uznanie czytelników – to, że zwykli ludzie przychodzą po autografy, zrobić sobie z Wami zdjęcia, uścisnąć dłoń?

Zdecydowanie ważniejszy jest dla nas kontakt z czytelnikami i sama możliwość takiego kontaktu. Często nasi czytelnicy dziwią się, że tacy zwykli, normalni faceci jak my mogli napisać takie książki. W Szwecji naszymi czytelnikami są głównie osoby dorosłe. Widać też zdecydowaną przewagę mężczyzn na naszych spotkaniach autorskich.

Może dlatego, że Wasze kryminały są strasznie brutalne...

(śmiech) Pewnie tak.

Obłęd - recenzja
Trauma - recenzja
Katharsis - recenzja wkrótce...

czwartek, 6 listopada 2014

Dworek Longbourn - Jo Baker




tytuł oryginału: Longbourn
wydawnictwo: Czwarta strona
data wydania: 24 września 2014
ISBN: 9788371779756
liczba stron: 384


O wielkie nieba! Jakie to okropne uczucie, gdy kończymy czytać książkę i wiemy, że jej kontynuacji już nie będzie! Że nie zawitamy już do miejsc, w których toczyła się akcja. Że nie spotkamy już tych samych bohaterów. Jednak raz na jakiś czas dzieje się cud. Oto nikomu nieznany (albo znany wąskiemu gronu) pisarz decyduje się powrócić w swojej powieści do świata, który stworzył ktoś inny. Że to niby taki odgrzewany kotlet? Że już niesmaczny i zbyt dobrze znany? Ha! Co powiecie jednak na to, że za ów kotlet miałaby robić Duma i uprzedzenie Jane Austen?

Mam nadzieję, że swoim porównaniem nie uraziłam nikogo – moje zamiary były i są jak najbardziej pozytywne, zwłaszcza że książka, o której piszę, smakuje całkiem dobrze i bynajmniej nie jak mięsna smażenina wątpliwej świeżości. Dworek Longbourn autorstwa angielskiej pisarki, Jo Baker – to powrót do czasów XIX-wiecznej Anglii i dobrze znanych z powieści Austen bohaterów oraz ich perypetii. Jednakże tym razem to nie rozterki związane z życiem Elizabeth, Jane czy pana Darcy’ego będą kluczowym tematem powieści. Ba! To nie ci bohaterowie będą tymi pierwszoplanowymi. W Dworku… śledzimy losy służby tejże rodziny – gospodyni, pani Hill, pokojówki Sary, jak i nowoprzybyłego pomocnika o imieniu James, który zjawił się w Longbourn nie wiadomo skąd i na czyje zaproszenie.

Życie tychże nie wyróżnia się nazbyt od innych, które prowadzą służby innych domostw – jednak do czasu. Tajemniczy James wprowadza w ich codzienność nie tyle zamieszanie, co zaburza jej zwyczajowy rytm. Oto zjawia się młody mężczyzna, który ni stąd ni zowąd zostaje zatrudniony jako człowiek od wszystkiego – zajmuje się powożeniem, opieką nad zwierzętami (ma wyjątkowy dar nawiązywania kontaktu i uspokajania koni), jak i dyskretną pomocą Sarze w codziennym obrządku. Dziewczyna, choć z początku niezadowolona z jego obecności, jest nim coraz mocniej zaintrygowana. Postanawia przeprowadzić prywatne śledztwo i dowiedzieć się nieco więcej o nieznajomym. Książki znalezione w pomieszczeniu, w którym go zakwaterowano, świadczą o obyciu i wiedzy młodzieńca, całe mnóstwo muszelek w torbie zdradza najpewniej jego wrażliwą duszę, a blizny na jego ciele są mapą kolei jego losów…

Może powyższy opis fabuły nie sugeruje jakoby czytelnik miał w tym przypadku do czynienia z wartką akcją i dużą liczbą wątków, ale nie znaczy to, że książka jest nudna – co to, to nie. Autorka Dworku… nakazuje nam śledzić losy Sary i Jamesa i aby nam je dobrze zobrazować, najpierw posługuje się czasem teraźniejszym (oczywiście nadal w czasach XIX wieku), by potem wrócić do zdarzeń z przeszłości, które odkrywają wszystkie karty z życia Jamesa. Autorka finiszuje, ukazując niestety dość przewidywalny tok zdarzeń w losach tej dwójki bohaterów.

Pytanie, które rodzi się jako jedno z pierwszych przed przystąpieniem do tej lektury, to: czy Dworek… choć w minimalnym stopniu przypomina stylem, klimatem i językiem Dumę…? Przyznaję, że starania autorki, by jej powieść choć po trosze oddawała klimat powieści Austen, są zauważalne – przede wszystkim w stylu i języku (choć ten nie jest tak górnolotny jak u Austen, jest dopasowany do współczesnego i może niezbyt wymagającego pod tym względem czytelnika). Baker stara się także wprowadzić nieco humoru, jednakże jest go zdecydowanie za mało.

– Wjechał we mnie wózkiem pełnym łajna (…). Zranił mnie w nogę.– Mogłabyś dokończyć obieranie?– Naprawdę boli.– Och, co za nieszczęście – Pani Hill nawet się nie obejrzała.– Myślę, że całkiem mi odpadnie.– Och, prawdziwe nieszczęście.– Trzyma się tylko na kawałku chrząstki.– Cóż, trudno[1].

Jako całokształt książka Baker spisuje się jednak bardzo dobrze. Duma i uprzedzenie niejednego czytelnika znużyła swoim specyficznym stylem (choć chyba zdecydowana większość za to właśnie to dzieło kocha). Dworek Longbourn nie ma szans znużyć – książce podoła chyba każdy, jak i każdy będzie z lektury zadowolony – tak jak ja. Polecam ją fanom Austen, powieści osadzonych w czasie XIX-wiecznej Anglii, jak i ciekawskim. Na koniec ślę wyrazy uznania w stronę wydawnictwa, które nie robiąc nic spektakularnego, postarało się, by książka prezentowała się już na wejściu bardzo zachęcająco i… romantycznie.

Ocena: 4.5/6



[1] J. Baker, Dworek Longbourn, przekł. Agnieszka Brodzik, Czwarta Strona, Poznań 2014, s. 37-38.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Czwarta Strona.

niedziela, 2 listopada 2014

Komu książki, komu? Kuferek Książkówki - odsłona 26




Dzień dobry bardzo wszystkim w ten melancholijny dzień. By aurę zadumy nieco przełamać przychodzę do Was z książkowymi nagrodami dla dwójki szczęściarzy. A w zasadzie - szczęściar. O kim mowa?

O zwyciężczyni tegorocznej eBuki, czyli Wielkim Buku (Bombeletta) - niech się szczęście dalej mnoży :)


Alex x


Gratulejszyn! Innych spragnionych zdobyczy książkowych odsyłam do Kuferka i czekam na Wasze relacje ze spotkania ze szczęściem. :)