sobota, 28 lipca 2012

"36 tydzień" Sofie Sarenbrant



"Kryminał z morałem"

„Kochanie, gdybym tylko wiedział, że ten wieczór skończy się w taki sposób, to za żadne skarby świata nie pozwoliłbym Ci odejść samej od naszego stolika. Gdybym tylko wiedział, że za chwilę znikniesz, a kilkanaście godzin później będziesz poszukiwana przez policję, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Jestem głupcem, któremu alkohol odebrał chwilowo rozum i oderwał uwagę od tego, co liczy się w moim życiu najbardziej – od Ciebie i naszego, mającego na dniach się narodzić, dziecka...”

Właśnie tak mogłyby wyglądać myśli Tobby’ego, jednego z bohaterów książki Sofie Sarenbrant pt. „36 tydzień”, w chwili, gdy zaginięcie jego żony Agnes stało się ponurym faktem. Nie tak miał się zakończyć ich wakacyjny wypoczynek, na który wybrali się wraz z parą najlepszych przyjaciół (Johanną, również będącą w ciąży, i Erykiem), ale przecież nikt nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń. Najpierw sprzeczka Tobby’ego i Agnes, potem brak kontroli mężczyzny nad ilością spożywanego alkoholu i ostatecznie rezygnacja Agnes ze wspólnej zabawy. Następnego dnia rano Tobby z przerażaniem stwierdza, że jego żona zniknęła. Ponadto wszczęte dochodzenie w sprawie wskazuje, jakby on sam miał coś wspólnego z całym incydentem. Czy tok śledztwa biegnie w odpowiednim kierunku?

O tym każdy z Was może się przekonać na końcu tej trzymającej w napięciu lektury. Autorka długo każe czekać na jakiekolwiek wieści o stanie, w jakim znajduje się Agnes. Gdy już decyduje się na uchylenie rąbka tajemnicy, robi to w sposób bardzo niespodziewany. Od tego momentu nie sposób oderwać się od książki, bo chęć poznania trudnych losów bohaterki jest wprost niepohamowana. O tak, trzeba przyznać, że Sofie Sarenbrant potrafi budować napięcie; początkowo jest ono delikatne, a im dalej wchodzimy w głąb fabuły, tym mocniej przybiera na sile.

Koniecznie muszę też przyznać autorce ogromnego plusa za kreację emocji męża Agnes – są wyraziste, namacalne i bardzo prawdziwe, nie ma w nich krzty przesady czy ckliwości i przesłodzenia, bardzo dobrze oddają to, co może czuć zakochany mężczyzna, gdy miłość jego życia ginie w tajemniczych okolicznościach. Świetnie ukazuje jego zmagania z samym sobą, walkę z bezsilnością oraz przyznanie się do popełnianych błędów.

A zakończenie? Robi wrażenie! Jedna z ostatnich scen poruszyła mnie szczególnie, wywołując dreszcze na ciele. Sarenbrant pokazała, że wcale nie trzeba przyprawiać czytelnika o szybsze bicie serca już na starcie lektury. Można dawkować mocne doznania tak, by na koniec pozostawić najsilniejszą dawkę i sprawić, że odbiorca ma chęć na jeszcze.

Zazwyczaj po zakończonej lekturze sugeruję, kto powinien ją przeczytać, ale tym razem wskażę, kto nie powinien brać jej do rąk. Myślę o młodych mamach i tych kobietach, które dopiero nimi zostaną. Zdecydowanie to lektura zbyt ostra i brutalna (przypominam, że obie bohaterki są w ostatniej fazie ciąży), niektóre z opisanych tu scen mogłyby źle odbić się na samopoczuciu, zatem te panie proszę o odłożenie tej książki na późniejszy czas.

Polecam zaś „36 tydzień” osobom o mocnych nerwach i tym, którzy także w beletrystyce lubią doszukiwać się morałów. Jaki wypływa z tej pozycji? Nie żegnaj się z bliskimi Ci osobami w atmosferze złości i nie przyczyniaj się do czyjegoś smutku w sercu, bo może się nagle okazać, że nie będzie ci dane tego naprawić...

Ocena: 5/6




środa, 25 lipca 2012

"Awantura na moście" Marcin Hybel



Promienie letniego słońca delikatnie otulają Twoje ciało (bez krzty przesady w sile ogrzewania!), zefirek chłodzi je, gdy to niezbędne. Deszcz pada tylko wtedy, gdy nikomu to nie przeszkadza w codziennych zajęciach i tylko po to, by w odpowiednim stopniu nawodnić uprawy. Rozliczne i urodzajne pola (ugór? a co to jest?) rodzą zawsze pełnowartościowe i obfite plony swoim właścicielom, których omijają zmartwienia o to, czy zbiory w danym roku zapewnią wikt na okres zimowy. W miejscu tym nikomu niczego nie brakuje, każdy ma odpowiednio dużo pieniędzy, każdy jest szczęśliwy i nikt nie doświadcza tu żadnych trosk. Wspaniała wizja idyllicznego raju na ziemi czy przerażający obraz osady bez skazy?

To już będziecie mogli ocenić sami, bo tak mniej więcej prezentuje się średniowieczny gród z debiutu literackiego Marcina Hybla pt. „Awantura na moście”. Osada nosi nazwę Nograd od imienia założyciela – Nograsza. Nie bez początkowego trudu stworzył on miejsce na wskroś idealne. Wszyscy tu są dla siebie do bólu uprzejmi i mili, każdy ma dóbr materialnych pod dostatkiem, a złodzieje i inni złoczyńcy już dawno temu nawrócili się na właściwą życiową drogę. Rozważano nawet objęcie małej bandy zbójników, która kiedyś zaszczyciła swą obecnością Nograd, specjalną ochroną – wszak to goście niecodzienni i rzadcy niczym orły bieliki.


W Nogradzie było tak błogo, że niektórych aż krew zalewała. Wielu wierzyło, że to klątwa. Kara za dawne czyny lub ostrzeżenie przed czymś, co dopiero miało nadejść. Ogólnie, cokolwiek by rzec, nuda dawała się we znaki wielu mieszkańcom.[1]

Nic więc dziwnego, że na dniach zrodził się plan, by stan rzeczy jednak zmienić, by w Nogradzie wreszcie coś zaczęło się dziać. Co się do tego przyczyni? Pewna miłość, chęć zdobycia sławy przez jeszcze kogoś i wreszcie niecny plan dwóch emerytowanych złoczyńców. Tylko czy ktoś pomyślał o tym, że owe zmiany mogą zaistnieć już na zawsze?

Odpowiedź na to pytanie przyniesie lektura tej komedii fantasy. Nim dobrniecie do jej końca spostrzeżecie bez wątpienia kilka cech charakterystycznych, tj. specyficzny i stylizowany na czasy średniowieczne język (przeplatany współczesnym), humor w bardzo dużej dawce (prosty i nieskomplikowany, więc śmiem twierdzić, że trafi do każdego) oraz satyrę, która dotyka fantasy, wiary i nauki.
Wszystko razem robi duże i pozytywne wrażenie, ale niestety tylko na początku powieści.
W miarę zagłębiania się w lekturę zaczęło mi to powszednieć; ze strony na stronę wrażenie było coraz mniejsze, ostatecznie jej koniec stał mi się już obojętny. Zabrakło tu jakiegoś silnego elementu zaskoczenia, który ożywiłby czas spędzony z „Awanturą na moście”.

W ogólnym rozrachunku książka Marcina Hybla wypada całkiem dobrze jako lekki i zabawny „odstresowywacz”; lektura niewymagająca i dająca wiele chwil z uśmiechem na ustach. A czego chcieć więcej w okresie wakacyjnym?

Ocena: 4/6


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica.





[1] M. Hybel, Awantura na moście, Instytut Wydawniczy Erica, Warszawa 2012, s. 24.

wtorek, 17 lipca 2012

"Obietnica mroku" Maxime Chattam



"W otchłani duszy"

Wiesz, że istnieją dwa równoległe światy? My i Oni. Ich wygląd do złudzenia przypomina odbicie w lustrze, które widujesz co rano. Jednak, gdy przyjrzysz się z bliska, możesz dostrzec mnogość różnic: a to w rysach twarzy, a to w ubiorze, a to w samym zachowaniu i stylu życia. Myśląc o tej drugiej cywilizacji, krążysz myślami gdzieś po obcej planecie? Jeśli tak, to wróć z powrotem na Ziemię, bo ten równoległy świat może istnieć tuż pod Twoimi stopami. Miasto, które jest Ci tak bliskie, i które tak dobrze znasz, może skrywać pod ulicami swój mroczny odpowiednik. Powiesz, niemożliwe? Przyjrzyj się zatem podziemnemu życiu ludzi-kretów w Nowym Jorku opisywanemu niegdyś przez Jennifer Toth („The Mole People: Life In The Tunnels Beneath New York City”).

Francuski pisarz Maxime Chattam w swojej mrocznej powieści pt. „Obietnica mroku” postanowił wykorzystać tę żywą legendę, mającą wyraźne odbicie w rzeczywistości. Stworzył niesamowitą, mocną opowieść, której tematem przewodnim jest sama esencja zła drzemiącego w ludzkiej naturze. Po kolei jednak...

Brady O’Donnel pracuje jako wolny strzelec w świecie nowojorskiego dziennikarstwa. Szukając kolejnego chwytliwego tematu do swojego artykułu, korzysta z pomysłu przyjaciela i kontaktuje się z gwiazdką porno o pseudonimie Rubis. Dzięki niej ma przyjrzeć się branży od kuchni, a także poznać jej życie i dowiedzieć się, co popchnęło dziewczynę do tak niechlubnej kariery. Cały plan idzie dobrym torem, udaje mu się spotkać z młodą kobietą, zauroczyć jej urodą, zaszokować jej głębokim wnętrzem i na koniec... patrzeć jak kula z pistoletu masakruje jej twarz, której fragmenty lądują na nim samym.

Od tej chwili życie Brady’ego nie jest już takie samo; spokój i monotonia zostają zburzone. Sytuacji nie poprawia fakt, że jego żona jest policjantką i rozpoczyna dochodzenie w sprawie tej dziwnej śmierci. W tym samym czasie toczą się dwa śledztwa: oficjalne, policyjne oraz podjęte przez dziennikarza. Przebieg prywatnego śledztwa prowadzi go w miejsca, o których istnieniu nie miał dotychczas zielonego pojęcia, a teraz pragnie tylko tego, by o nich zapomnieć. Od podszewki poznaje odmianę skrajnie perwersyjnego, brutalnego i odartego z człowieczeństwa seksu. Jeśli myślicie, że w tym temacie klimaty sadomasochizmu są najgorszą ze skrajności, to... jesteście w błędzie. Człowiek w żądzy zaspokajania swoich najniższych instynktów jest w stanie upaść znacznie niżej, tam, gdzie lateks i pejcze to niewinne zabawki.

Chattam, schodząc w swej powieści w otchłań nowojorskich podziemi, zagłębia się jednocześnie w mrok ludzkiej natury. Tam, gdzie pojęcia człowieczeństwa i granic nabierają zupełnie innych znaczeń – jakże różnych od tych, które znamy. W tej otchłani dominują zezwierzęcenie i skrajne formy zaspakajania perwersyjnych potrzeb. Jest też szaleństwo, sprawiające ból uczucie osamotnienia, pustki oraz bezsilność.

Czy można trafniej ująć skrajną odmianę zła drzemiącego w ludzkich umysłach? Nie wiem, czy któryś z pisarzy zrobiłby to lepiej niż autor „Obietnicy mroku”. Przychodzi mi na myśl jedynie Ketchum, ale to i tak nie to samo, bo ten robi to w bardzo dosadny i wyjątkowo wulgarny sposób. Chattam przeciwnie, a jeśli nawet, to w zdecydowanie mniejszym natężeniu. Ten pisarz sprawia, że czytając o najgorszych wypaczeniach, jakie zna ludzkość –choć nie bez obawy – chcemy brnąć w nie dalej, nie mamy dość (zupełnie jak Brady, który permanentnie zatracił się w historii Rubis). Styl i język jest mocny, wyrazisty, ale w żadnym wypadku nie przytłaczający; nie brakuje tu nagłych zwrotów akcji, ale nie sposób też zgubić się w fabule.

Przeszkadzał mi w tej historii tylko jeden mały szczegół. Otóż, miałam wrażenie, że Brady’emu zbyt gładko szło jego amatorskie śledztwo. Człowiek zupełnie niezwiązany z branżą filmów porno wchodzi w ten świat szybko, co rusz natrafia na kolejne tropy, spotyka odpowiednich ludzi, którzy mniej lub bardziej chętnie, ale jednak mu pomagają... Niby natrafia na przeszkody, ale wyjątkowo zgrabnie je pokonuje lub omija, zdecydowanie zbyt łatwo. Rasowy fan thrillerów pewnie to odczuje, jednak nie jest to mankament odbierający całą przyjemność z lektury, przynajmniej w moim przypadku.

Ostatecznie stwierdzam, że „Obietnica mroku” to wspaniały kąsek dla fanów psychologicznych thrillerów! Gwarantuję, że nie oderwiecie się od tej książki – przed Wami spotkanie ze wszystkim, co najgorsze w mrocznej otchłani duszy.

Ocena: 5,5/6


czwartek, 12 lipca 2012

"Dla ratowania życia" Anna Reszela


W jednej ze swoich ostatnich recenzji wspominałam o najgorszym koszmarze, jaki może spotkać rodzica – utracie dziecka („Małe miasteczko” Adama Zalewskiego). Znów przyszło mi zetknąć się z tym problemem; po raz wtóry wraz z matką przeżywałam horror, który nie ma sobie równych. Sielankowe życie kobiety doskonale spełniającej się w roli matki staje się istną katorgą – nagle jej ukochany synek zaginął.  

Gdy Diana, bohaterka książki Anny Reszeli pt. „Dla ratowania życia”, wraca do domu z pięcioletnim Damianem nie spodziewa się, że to będą ostatnie spokojne chwile z nim spędzone. Im bliżej mieszkania, tym mocniej kobieta odczuwa niepokój i nadchodzące niebezpieczeństwo. Chwilę później budzi się po utracie świadomości i spostrzega, że jej syn zniknął. Jedyne, co pozostało jej w pamięci, to głos porywacza, który – o dziwo – dawał jej nadzieję na to, że Damianowi nic złego się nie stanie. Po co więc porwano dziecko?

Sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, niżby można się było spodziewać. I tu muszę powiedzieć o pierwszym rozczarowaniu, którego doznałam, jak mniemam, z winy wydawcy. Opis książki zdradza zdecydowanie zbyt wiele szczegółów; została w nim ujęta większość najciekawszych wątków, dlatego proszę, nie czytajcie go przed rozpoczęciem lektury. Niech dostępne w Internecie recenzje wystarczą Wam za wprowadzenie do fabuły.
Co do samej książki, to muszę też powiedzieć, że według mnie akcja została zbyt gładko poprowadzona, poszczególne wydarzenia i samo śledztwo toczą się po linii prostej. Co prawda wielu odbiorców może to poczytać za plus, bo nie sposób zgubić wątek, jednak jak dla mnie jest to mały mankament – ale za to jedyny. Sam pomysł na fabułę jest wyśmienity i bardzo aktualny (niestety słyszy się coraz częściej o zaginięciach dzieci i innych problemach, które są tematem pozostałych wątków, dlatego ich nie zdradzę), świetnie oddziałuje na emocje czytelnika. Język powieści jest prosty i niewymagający, zatem każdy wgryzie się w nią bez problemu. Kolejnym, ogromnym plusem tego debiutu jest tempo akcji, w zasadzie ciągle coś się dzieje, dzięki czemu trudno się od niego oderwać.

Jak na debiut autorka spisała się świetnie. Wróżę Annie Reszeli jeszcze wiele udanych powieści. Wiem od niej samej, że już niedługo na naszym rynku ukaże się nowy tytuł jej autorstwa, co bardzo mnie cieszy. Chętnie się z nim zapoznam, by prześledzić rozwój warsztatu pisarki, która skrywa w sobie bez wątpienia ogromny potencjał!

Ocena: 4/6


Za możliwość przeczytania książki dziękuję jej autorce Annie Reszeli.

poniedziałek, 9 lipca 2012

"Aż gniew twój przeminie" Åsa Larsson




"Śmierć najgorsza z możliwych"

Nazywam się Wilma Persson. Nie żyję. Nie wiem jeszcze dokładnie, co to znaczy.[1]

Czy według Was można jeden rodzaj śmierci uznać za okrutniejszy od innego? Czy śmierć w płomieniach jest gorsza od uduszenia się? A może śmierć w wyniku zadanych ran kłutych sprawia najwięcej cierpienia? Nie jesteście w stanie odpowiedzieć na to pytanie? Zrobię to za Was.

Najbrutalniejszą formą jest ta, w której wydając swoje ostatnie tchnienie, widzimy ratunek na horyzoncie, człowieka, który śpieszy w naszym kierunku. Wyciągamy rękę ostatkiem sił, ten chwyta naszą dłoń i... z głupim uśmiechem na twarzy bawi się nią, by ostatecznie pchnąć nas w ramiona kostuchy. To ten rodzaj śmierci, kiedy bardzo komuś zależy, aby pozbawić nas życia.

Wilma Persson nie spodziewała się, że pewnego dnia, gdy wraz ze swoim chłopakiem uda się nad jezioro, by nurkować, doświadczy na sobie samej tego najgorszego z rodzajów umierania. Początkowo tragedia wygląda na nieszczęśliwy wypadek, jednak za sprawą snu prokurator Rebeci Martinsson śledztwo w sprawie zatacza szerszy krąg i potwierdza się wersja, że dziewczyna, jak i jej chłopak padli ofiarą zabójcy.

Popłoch wśród mieszkańców wsi Piilijarvi jest wprost proporcjonalny do postępów w dochodzeniu, bo przy okazji tragicznej śmierci nastolatków na światło dzienne znów wychodzi pewna mroczna sprawa sprzed lat, a jej korzenie sięgają czasów panowania Hitlera. Co może mieć wspólnego śmierć młodych ludzi z dawną historią, w którą zamieszani są mieszkańcy wsi?

A jednak coś te dwa zdarzenia łączy. Dodatkowo śmierć tych dwojga okazuje się być tylko małym trybikiem niewygodnej sprawy...

Bardzo spodobał mi się pomysł tak rozbudowanego wątku głównego. Jak ma to miejsce w niewielu kryminałach, nie koncentruje się on wyłącznie na śmierci konkretnego bohatera, jego zasięg jest znacznie szerszy, co czyni lekturę o wiele bardziej ciekawą i wciągającą. Ponadto świetnie przedstawiona jest postać Wilmy, która od początku do końca pojawia się w akcji, mimo że... nie żyje. Nie gorzej jest z pozostałymi postaciami, których rys psychologiczny jest świetnie nakreślony i dobrze widoczny.

Tempo akcji może nie porywa, ale myślę, że jak najbardziej odpowiada fabule, świetnie z nią współgrając. Język jest prosty i nieskomplikowany. Jedynie zakończenie nie bardzo przypadło mi do gustu, ale to już kwestia indywidualnych upodobań każdego z czytelników.

Całokształt powieści dowodzi, że kobiety również potrafią stworzyć naprawdę wciągającą historię z dreszczykiem emocji, w niczym nie ustępując mistrzom tego gatunku.

Ocena: 5/6







[1] Å. Larsson, Aż gniew twój przeminie, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012, s.113

środa, 4 lipca 2012

"Małe miasteczko" Adam Zalewski



"Duże zło w małym miasteczku"

Pragnę wprowadzić Cię w klimat książki, z jaką ostatnio się zetknęłam. W tym celu znów poproszę Cię o uruchomienie wyobraźni. Zobacz, proszę, małe miasteczko cieszące się wśród mieszkańców – za sprawą spokoju, jaki je otacza i wypełnia wewnątrz – dobrą sławą. Każdy zna każdego, między mieszkańcami niemal brak jakichkolwiek tajemnic, a ewentualne problemy są rozwiązywane wspólnymi siłami. W tym miasteczku mieszkasz Ty wraz ze swoją rodziną. Pewnego dnia sielanka tego osobliwego miejsca zmienia się w koszmar – Twoje dziecko ginie w niewyjaśnionych okolicznościach, a Tobie pozostaje po nim jedynie bucik znaleziony w okolicy domu…

Czy trudno o coś straszniejszego? Nie, nie trudno i udowodnił to Adam Zalewski w swojej najnowszej książce pt. „Małe miasteczko”. Powieść przybliża czytelnikowi obraz małej i wyjątkowo spokojnej miejscowości o nazwie Abraham, położonej w Ameryce Północnej, w której życie upływa w wyjątkowej błogości oraz ze wszechobecną i wzajemną sympatią mieszkańców. Miasteczko nie jest duże, więc potencjalnie brak w nim zupełnie obcych sobie osób – czas jednak pokaże, że nie jest to do końca prawdą, bowiem pewnego dnia okolicą wstrząsa wieść o zatrważającym przestępstwie. Sprawa szokuje tym bardziej, że ofiarami potwora w ludzkiej skórze padają dzieci. Czy krwawa zagadka zostanie rozwiązana?

Tego dowiesz się, mój drogi czytelniku, pod koniec tej lektury. Zanim jednak dotrzesz do jej kresu, zgłębisz historię powstania miasteczka Abraham, następnie zaznajomisz się z jego topografią i poznasz bliżej mieszkańców, tj. nowego szeryfa, listonosza Maxa czy też kontrowersyjną postać, Very Cooder. Nie zgubisz się w toku fabuły, ponieważ tempo akcji jest nieśpieszne; nie pozwala oderwać się od lektury, nie nudzi, ale i nie przyprawia o zawrót głowy biegiem zdarzeń. Autor zadbał szczególnie o warstwę psychologiczną – precyzyjnie i wnikliwie ukazuje charaktery postaci, takie a nie inne powody ich postępowania czy też emocje, które im towarzyszą. Groza związana z wydarzeniami w Abraham jest cały czas wyczuwalna, jednak nie przygniata swoją mocą, nie wywołuje dreszczy na ciele. Mocnych, przepełnionych agresją i ociekających krwią scen jest jak na lekarstwo (na dobrą sprawę mocny jest tylko początek i finał lektury). Czy to dobrze, czy źle? To już sam możesz ocenić, jeśli tylko zechcesz; każdy ma inny próg wytrzymałości na silne bodźce wypływające z czytanej historii.

Jeśli o mnie chodzi, to jestem pod dużym i pozytywnym wrażeniem stylu autora, tego jak zbudował swoją opowieść i gdzie umiejscowił jej akcję. Zastosowane zabiegi literackie sprawiły, że poczułam się cząstką tego miejsca, zżyłam się z mieszkańcami i przeżywałam koszmar wraz z nimi. Całokształt „Małego miasteczka” pozostawia wrażenie literatury grozy na dobrym i światowym poziomie (myślę, że wielu naszych rodzimych pisarzy mogłoby Zalewskiemu pozazdrościć doskonałego pióra). Jednak, by nie przesłodzić, dodam szczyptę goryczki: zabrakło choć odrobiny więcej horroru, mocnych scen (np. z miejsc zbrodni) pozwalających poczuć w pełni klimat Abraham i rozgrywających się wydarzeń.

Cieszę się, że wreszcie mogłam poznać pióro Zalewskiego i choć to dopiero początek mojej przygody z jego twórczością, to wiem już, że chcę więcej. A Ty? Jesteś gotowy poznać siłę zła drzemiącego w Abraham?

Ocena: 5/6



niedziela, 1 lipca 2012

KUFEREK - pierwsze rozdanie :)

Kochani, minął pierwszy miesiąc życia mojego Kuferka. :) Przyjęliście go bardzo dobrze, pomysł się spodobał, co bardzo mnie cieszy. W związku z tym akcja będzie trwała aż do wyczerpania puli książek, które mogę Wam oddać. :)

Ponieważ w tej chwili jestem poza domem i nie mam wszystkich potrzebnych mi skanów okładek to nowe książki w Kuferku pojawią się dziś około wieczora. W tej chwili wszystkie zgłoszenia z czerwca zostały już usunięte i kto chce może się już wpisywać na lipiec, ale pamiętajcie o nowych tytułach, które pojawią się w późniejszej części dzisiejszego dnia (w danym miesiącu można zgłosić się tylko raz). 

A komu dziś gratulujemy? Odpowiedź brzmi:


Anulko, gratuluję!! Czekam na wiadomość od Ciebie z adresem do wysyłki książek. A Was wszystkich zapraszam do regularnego zaglądania do mojego Kuferka. :) Powodzenia w lipcu!