środa, 27 czerwca 2012

"Chłopiec w walizce" Lene Kaaberbol, Agnete Friis



Do lektur skandynawskich kryminałów czy thrillerów nie trzeba mnie namawiać dwa razy. Mają one w sobie niepowtarzalny i bardzo specyficzny klimat. Te stonowane emocje, choć jednocześnie bardzo wyraziste; aura tajemniczości czy jakże specyficzny „chłód” książek o nordyckiej proweniencji. Jest w nich coś tak innego, różnego od naszych rodzimych tytułów, co szalenie mnie pociąga. Dlatego też zdecydowałam się na lekturę kryminału autorstwa duńskiego pisarskiego duetu: Lene Kaaberbol, Agnete Friis pt. „Chłopiec w walizce”.

Pewnego dnia Nina Borg, pielęgniarka Czerwonego Krzyża, zostaje poproszona przez swoją przyjaciółkę o odebranie z dworcowej szafki pewnego bagażu. Ma to zrobić w sposób możliwie jak najbardziej naturalny, niewzbudzający  żadnych podejrzeń co do zawartości walizki. Gdy zadanie udaje się zrealizować, i Nina znajduje się z bagażem w ustronnym miejscu, zaintrygowana nad wyraz ciężką zawartością, postanawia zajrzeć do środka. Okazuje się, że wewnątrz jest kilkuletni chłopiec. Skrajnie wycieńczony, ale wciąż żywy.
Początkowo kobieta nie wie jak się zachować, jakie kroki podjąć, a myśl o tym, co spowodowało, że chłopiec został wpakowany do walizki jak rzecz nie dawała jej spokoju.
Z czasem zdaje sobie sprawę, że dziecko padło ofiarą handlarzy żywym towarem. Co zrobi w tej sytuacji?

Odpowiedź na to pytanie przyniesie Wam lektura niniejszej książki. Czy każdego usatysfakcjonuje zachowanie Niny? Czy każdemu jej postępowanie wyda się słuszne? Gwarantuję, że nie. Jednak analiza jej życiowych doświadczeń zmusza czytelnika do dogłębnego zastanowienia się nad słusznością podejmowanych przez nią decyzji.

Lektura „na wejściu” nie jest zbyt łatwa w odbiorze.. Początkowo trudno odnaleźć właściwy tor i sens fabuły, ponieważ poznajemy kilka, pozornie niezwiązanych ze sobą, historii. Dopiero zanurzenie się w akcji pozwala dostrzec łączącą je nić.

Ponadto trudna jest sama tematyka „Chłopca w walizce” – handel ludźmi, nielegalna adopcja, ostry świat dużych pieniędzy, w którym kupić można dosłownie wszystko, gdzie sumienie nic nie znaczy. Kryminalne aspekty powieści zdecydowanie ustępują problematyce społecznej.

Trudno jednoznacznie zawyrokować o jakości tytułu. „Chłopiec w walizce” jest po prostu czymś innym, oryginalnym, każdy czytelnik ma prawo odebrać go na swój sposób. Na mnie zrobił dobre wrażenie choćby dlatego, że porusza tak ważne, niewygodne w obecnych czasach kwestie, o których nie każdy chce mówić. Cieszę się, że „Chłopiec w walizce” trafił w moje ręce i mam nadzieję, że Wam przypadnie do gustu tak jak i mnie.


Ocena: 4,5/6


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Papierowy Księżyc.

czwartek, 21 czerwca 2012

"Magiczne lata" Robert McCammon



Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Tytuł: Magiczne lata
Tytuł oryginału: Boy's Life
Autor: Robert McCammon
Format: 143x205 mm                               
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Tłumaczenie: Maria Grabska-Ryńska
ISBN: 978-83-61386-15-5


"Życiodajna lektura"

Dziś mam dla Was zadanie do wykonania. Musicie zamknąć oczy, zrelaksować się, zapomnieć o troskach dnia codziennego i... oddać głos dziecku, które drzemie w każdym z Was. Obudźcie je, proszę, potem oddajcie mu władzę nad Waszymi umysłami i pozwólcie ponieść się fantazji...

Na wypadek, gdyby jednak ktoś miał problemy z wykonaniem mojego zadania, podpowiadam, kto może Wam w tym pomóc. Jego nazwisko to McCammon, Robert McCammon – amerykański pisarz. Autor niesamowitej powieści pt. „Magiczne lata”, osadzonej w Ameryce lat sześćdziesiątych, której głównym bohaterem jest dwunastoletni chłopiec imieniem Cory. Mieszka on wraz z rodzicami w małym miasteczku położonym w Alabamie, o jakże miłej dla ucha nazwie Zephyr. Chłopiec żyje pełną piersią, jak na młokosa w jego wieku przystało, uczy się, ma talent literacki, kilku dobrych kolegów i niebywały pociąg do wszystkiego, co wywołuje uczucie grozy. Niebawem ostatnia z jego fascynacji ma przybrać bardzo realne kształty...

Pewnego ranka, gdy przed rozpoczęciem zajęć szkolnych pomaga ojcu w jego pracy, omal nie staje się ofiarą wypadku samochodowego. Niewiele brakuje, by uderzyło w nich auto jadące z naprzeciwka, które ostatecznie stacza się z nasypu i ląduje w jeziorze. Gdy ojciec Cory’ego dociera do topiącego się samochodu, by nieść ratunek, okazuje się, że za kierownicą są umieszczone zwłoki mężczyzny przypięte do niej kajdankami, nagie i zmasakrowane tak, że identyfikacja człowieka na podstawie cech fizycznych nie jest możliwa. Od tego dnia mieszkańcom Zephyr przychodzi żyć ze świadomością, że wśród nich może kryć się brutalny morderca, a w dodatku jego odnalezienie staje się rzeczą niezwykle trudną dla miejscowej policji. Jednak Cory w dniu wypadku spostrzega kogoś na miejscu zdarzenia. Spostrzega czy ma jedynie przywidzenie wywołane przeżyciem silnych emocji? Czy Cory pomoże w śledztwie i tym samym zdejmie z ojca ciężar koszmarów sennych, które nękają go od czasu tego zdarzenia? I czy...

Ach, mnóstwo tych pytań, a odpowiedzi przecież udzielić nie mogę! Musicie poszukać ich sami, ale uprzedzam, że nie dokonacie tego szybko. „Magiczne lata” mają ponad sześćset stron, ale to nie ich ilość będzie powodem tego, że nieprędko odkryjecie finał sprawy, ale chęć maksymalnego wydłużenia czasu spędzonego z tą książką. To jedna z tych lektur, którą zwyczajnie żal czytać szybko, nią trzeba się delektować i cieszyć każdą chwilą poświęconą tej niesamowitej historii. Gwarantuję też, że porwie Was jej wielowątkowość. Choć głównym wątkiem jest motyw wcześniej wspomnianego przeze mnie morderstwa, to przecież przygód w życiu Cory’ego jest znacznie więcej! Jakich przygód? Wspaniałych, niepowtarzalnych, magicznych i wywołujących dreszcze na ciele. Mamy tu wszystkie rozterki dojrzewającego chłopca, wszystko to, z czym musi się on zmierzyć wewnętrznie. I na koniec pochwała samego pisarza. Jego styl jest fascynujący, tak umiejętnie bawi się gatunkami, tak dobrze nimi żongluje (jest tu i horror, i fantastyka), tworząc nową jakość. Sam Stephen King, a może nawet Neil Gaiman, mógłby pozazdrościć mu talentu. Pamiętam, jak King w niektórych swoich powieściach wciągał mnie w wykreowany przez siebie świat i nie pozwalał go opuścić nawet po skończonej lekturze... Panie King, ma pan godnego siebie konkurenta!

Już kończę zachwalanie – przyszedł czas na kilka słów o wadach „Magicznych lat”. Osobiście dostrzegam tylko jedną – ta pozycja nie ma wad. Zawiedzeni, że tym razem do niczego się nie przyczepię? Trudno, musicie to jakoś przełknąć, bowiem książka ta jest jedną z najciekawszych nowości wydanych w roku 2012 na naszym rynku (i piszę to z pełną świadomością, że w momencie publikowania tej recenzji mamy dopiero czerwiec).

Tak na koniec naszła mnie pewna myśl. Cory powiedział pewnego razu, że chciałby żyć milion razy. Po lekturze „Magicznych lat” czuję się tak, jakbym zyskała kilka żyć więcej...

Ocena: 6/6

Oficjalna recenzja dla portalu lubimyczytać.pl: http://lubimyczytac.pl/oficjalne-recenzje-ksiazek/953/zyciodajna-lektura


Ktoś jeszcze nie czytał "Magicznych lat", a bardzo by chciał? Ten niech zagląda do KUFERKA  na początku lipca. :)

środa, 13 czerwca 2012

"Dziewczyna, która pływała z delfinami" Sabina Berman



1. Nie umiem kłamać. 2. Nie mam wyobraźni. To znaczy nie bolą mnie ani nie martwią rzeczy, które nie istnieją. 3. Wiem, że wiem tylko to, co wiem, i jestem pewna, że nie wiem tego, czego nie wiem, a jest tego dużo więcej.[1]


Nie, nie! To nie o mnie mowa w powyższym cytacie, choć nie kryję, że są chwile w moim życiu, w których chciałabym funkcjonować na co dzień mając za dewizę te trzy punkty. Dlaczego? O tym za chwilę. Najpierw opowiem Wam co nieco o autorce tych słów, którą jest bardzo specyficzna i wyjątkowa osoba.

Ma na imię Karen i dla 90% populacji ludzkiej jest ucieleśnieniem pogranicza pojęć imbecylizmu i debilizmu. Dla 10% jest zaś nieodgadnionym geniuszem. Karen to dziewczyna ociężała umysłowo, która przez długi okres swojego życia nie mówi, nie potrafi pisać ani czytać, a jej codzienność wypełnia smakowanie piasku na plaży i nagie morskie kąpiele pośród delfinów. Mimo to, pewnego dnia, staje się znaczącą osobą w firmie (przetwórni tuńczyka), którą jej ciotka odziedziczyła po swej siostrze, a jej matce. To właśnie Karen, tak wrażliwa na cierpienie zwierząt, obmyśla plan ulżenia im w ostatnich chwilach życia i sprawienia, by toksyny nie zatruwały ich ciał na skutek stresu przed nadchodzącą śmiercią.
Nim do tego wszystkiego dojdzie, przed dziewczyną jeszcze długa i żmudna praca nad sobą, polegająca na jako takim przystosowaniu się do życia w społeczeństwie: nabycie umiejętności rozumienia rządzących nim mechanizmów, panowania nad własnymi emocjami, nauka mimiki oraz wyuczenie całej masy innych czynności, które sprawią, że świat spojrzy na Karen jak na geniusza z ogromnym potencjałem.

Cały ten proces, jak i mnogość przygód Karen, prześledzić można w powieści autorstwa Sabiny Berman pt. „Dziewczyna, która pływała z delfinami”. Książka ta miała swoją premierę już jakiś czas temu i zdążyłam od tego czasu przeczytać mnóstwo pochlebnych opinii na jej temat. Z większością z nich zdecydowanie się zgadzam. Historia Karen daje dużo do myślenia, zmusza do refleksji nad własnym życiem i nad tym, co się w nim tak naprawdę liczy. Zwraca uwagę na te wartości i szczegóły, które normalnie – w natłoku codziennych zajęć – gdzieś nam umykają.

Jednak nie tylko pozytywne opinie zaważyły na tym, że wzięłam ten tytuł do ręki. Zachęciło mnie (zapewne nie tylko mnie) też hasło umieszczone na froncie okładki głoszące, jakoby „Dziewczyna, która…” mogła śmiało konkurować z „Forrestem Gumpem”. Niestety okazało się to skutecznym, acz tylko chwytem marketingowym, bo choć powieść Sabiny Berman jest bez wątpienia dobra, to jednak bardzo dużo brakuje jej do historii Winstona Grooma. Obie fabuły opowiadają o osobie autystycznej, która mimo swej ułomności odnosi w życiu sukces, jednakże klimat obu tytułów jest nieco inny – z Forrestem dużo łatwiej się zżyć niemal od początku lektury, a miedzy Karen i czytelnikiem przez znaczną jej część daje się wyczuć dystans. Przynajmniej w moim przypadku tak właśnie było.
Ponadto po „Dziewczynie, która…” spodziewałam się większej głębi i silniejszego przekazu; może czegoś na miarę „Rain Mana” z Dustinem Hoffmanem w roli głównej? Generalnie autorka mogła wycisnąć z tej tematyki znacznie więcej niż zostało przedstawione w fabule. Nie zmienia to jednak faktu, że Karen pozostanie w mojej pamięci na bardzo długo, w końcu nie bez powodu napisałam na początku tej recenzji, że chwilami chciałabym funkcjonować wedle jej prawd. Dlaczego? Bo życie widziane oczyma Karen jest czyste i klarowne, pełne wrażliwości, niespecjalnie skomplikowane i pozbawione wielu niepotrzebnych zmartwień. Na pewno jest odarte z wielu wspaniałych aspektów, których doświadczają osoby zdrowe (tj. niedotknięte autyzmem), ale wcale nie gorsze.

Ocena: 4,5/6



[1] S. Berman, Dziewczyna, która pływała z delfinami, Znak, Kraków 2011, s. 26.

sobota, 9 czerwca 2012

"Bogowie deszczu" James Lee Burke


Wydawnictwo: Sonia Draga
Tytuł oryginału: Rain Gods
Tłumaczenie: Maciej Potulny
ISBN: 978-83-7508-468-9
Liczba stron: 566
Format: 123 x 195 mm
Oprawa: broszurowa



"Tam, gdzie mescal leje się litrami"

To był jeden z wielu upalnych dni, jakie dotykają o tej porze roku ten rejon świata. Susza daje się we znaki jego mieszkańcom, tumany pyłu i kurzu oblepiają wszystko wokół, a deszczu –niosącego tak potrzebne ukojenie – ani widu, ani słychu. Panująca aura zdaje się idealnie komponować z architekturą tak charakterystyczną dla tego miejsca. Stara, opuszczona stacja benzynowa ze zdezelowanym, ale wciąż czynnym aparatem telefonicznym. W sąsiedztwie szopa w domyśle służąca kiedyś za składzik na narzędzia lub warsztat. W tym obrazku, żywcem wyjętym z amerykańskich filmów akcji, jedno zdaje się tylko nie pasować do reszty – przyprawiający o mdłości, straszliwy fetor rozkładających się ciał.
Czy faktycznie mówię o scenariuszu jednej z amerykańskich produkcji? Przyznacie chyba, że powyższy opis miejsca pasuje do jednego z nich jak ulał, prawda? Jednak nie chodzi o film. Mowa o południowych rejonach Teksasu, gdzie osadzona jest akcja powieści Jamesa Lee Burke’a pt. „Bogowie deszczu”. To właśnie tam, nieopodal kościoła, Hackberry Holland odkrywa masowy grób młodych kobiet (niektóre z ofiar były jeszcze dziećmi), które postrzelono z broni palnej, a następnie spychaczem wrzucono do przygotowanego wcześniej dołu, grzebiąc część z nich żywcem.

Dla Hackberrego bycie szeryfem miasteczka położonego w Teksasie, nieopodal granicy z Meksykiem miało być rodzajem rekonwalescencji po traumatycznych przeżyciach, wyniesionych z wojny, w której brał czynny udział. Jednak los zabiera mu tę szansę i ponownie każe wrócić do brutalnych wspomnień. Na domiar złego, dochodzenie w sprawie zbiorowego mordu wskazuje na wielu potencjalnych zleceniodawców. Sprawą interesuje się FBI, urząd celny, a także imigracyjny. Wiele poszlak, długie godziny żmudnego śledztwa – czy sprawca morderstwa (a może sprawcy?) zostanie ujawniony, i czy poniesie zasłużoną karę?

O tym czytelnik dowiaduje się pod koniec tej (grubo) ponad pięciuset stronicowej lektury. Akcja powieści toczy się nieśpiesznie – jak dla mnie nawet zbyt wolno – ale ostatecznie wychodzi to „Bogom deszczu” zdecydowanie na plus. Dzięki temu znacznie lepiej poznajemy występujących w niej bohaterów. Jest ich kilkoro, a każdy pochodzi z innych stron – w efekcie możemy zetknąć się z bardzo różnorodnymi postaciami. Autor postarał się o ich dokładne nakreślenie, dbając o oryginalność i niepowtarzalność rysów osobowościowych. Ponadto każdy ich ruch zostaje uchwycony w fabule – czytając, od początku do końca dobrze wiadomo, co dzieje się z każdym z nich, a na koniec trudno jest oprzeć się wrażeniu, jakoby byli oni naszymi dobrymi znajomymi (choć wielu z nich jest wyjętych spod prawa i raczej nie chcielibyśmy się szczycić takimi znajomościami).

Książkę tę polecam przede wszystkim tym czytelnikom, którzy lubią wtopić się w akcję powieści permanentnie. Tym, którzy cenią sobie jej nieśpieszność i wnikliwość. Jeśli chcecie zasmakować w dobrym thrillerze i pomieszkać w rejonie Teksasu – gdzie żar leje się z nieba, a do szklanek całe litry mescalu – to lektura właśnie dla Was.


Ocena: 4,5/6


piątek, 1 czerwca 2012

Kuferek Książkówki, czyli Ewa znów rozdaje książki ;)



Kochani, stała się rzecz straszna! Mianowicie brakło mi na półkach miejsca na książki. :( Siłą rzeczy muszę zrobić małe porządki w mojej biblioteczce i niektórych tytułów zwyczajnie się pozbyć. Tak narodził się pomysł na moją, nową akcję rozdawniczą. ;) O co chodzi?



EDIT 01.08.2015
ZABAWA JEST ZAKOŃCZONA.

W moim, wirtualnym kuferku będę umieszczać książki, które chcę oddać w dobre ręce. Zainteresowani niech sprawdzają jego zawartość co jakiś czas - lista będzie aktualizowana wedle potrzeb.

ZASADY:

- BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZABAWIE NALEŻY ODPOWIEDZIEĆ NA PYTANIE: CO W OSTATNIM CZASIE WZBUDZIŁO W TOBIE RADOŚĆ?
- zgłoszenia przyjmuję tu - LINK (klik),
- osoby anonimowe nie mogą brać udziału w zabawie (zgłoszenia anonimowe będą usuwane),
- tytuły wybiera się z podanej puli w kuferku (!!), nie z bloga,
- nie ma możliwości zmiany wybranych tytułów aż do kolejnego losowania i usunięcia przeze mnie zgłoszeń z poprzedniego miesiąca,
- każda osoba może wybrać maksymalnie 2 (słownie: dwa) tytuły z puli książek,
- wasze zgłoszenie powinno wyglądać tak, przykład:

"Merrick" i "Byli i będą" i Twój adres e-mail

- nie zastosowanie się do niniejszego regulaminu (podanie więcej niż 2 tytułów, nie podanie adresu email itp.) skutkuje usunięciem zgłoszenia,
- osoba wygrywająca musi podać adres do wysyłki na terenie kraju (Polska),
- na adres do wysyłki nagród czekam maksymalnie 7 dni, jeśli w tym czasie adres nie zostanie przesłany, wygrana przepada a książki ponownie wchodzą do puli nagród począwszy od kolejnego miesiąca;
- co miesiąc wygrywa jedna osoba lub dwie, jeśli stan kuferka na to pozwala.



Podwojone szanse na zdobycie książek mają osoby, które regularnie komentują moje wpisy -  w jakiś sposób po prostu muszę Was wyróżnić, bo bez Waszych komentarzy pewnie nie miałabym tyle zapału by blogować i recenzować. :) Osoby, które są ze mną od niedawna albo te które rzadko komentują również mogą sprawić, że ich "akcje wzrosną". ;) Obserwuję Waszą aktywność na bieżąco. :)

Bardzo mi miło będzie jeśli na swoich blogach wstawicie baner akcji. Kod HTML do niego (wymiary można modyfikować):

<p align="center"><a href="http://ksiazkowka.blogspot.com/2012/06/kuferek-ksiazkowki-czyli-ewa-znow.html"><img src="http://img717.imageshack.us/img717/7553/46497923.gif" width="230" height="180" /></a></p>

Osoby, które nie blogują lub blogują na zupełnie inny temat niż literatura również mogą brać udział w akcji. 
 

Ważne! Po wytypowaniu zwycięzcy, zgłoszenia z poprzedniego miesiąca zostaną usunięte. Od nowego miesiąca chętni zgłaszają się ponownie z wybranymi przez siebie tytułami. Tytuły w kuferku będą się zmieniać, jedne odpadną, drugie dołączą, więc każdy musi mieć prawo do zmiany decyzji odnośnie wybranych książek. :) 


Na początku miesiąca ogłoszę komu i jakie tytuły oddaję. :) Przesyłki nadaję tylko i wyłącznie na adresy krajowe. Wszystko jasne? Jeśli tak to do dzieła. :) A jeśli ktoś czegoś nie wie, niech pyta. :)