poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Chan al-Chalili - Nadżib Mahfuz





tłumaczenie: Jolanta Kozłowska
tytuł oryginału: Chan al-Chalili
wydawnictwo: Smak Słowa
data wydania: 13 kwietnia 2015
ISBN: 9788364846274
liczba stron: 274


Jest całe mnóstwo powodów, które sprawiają, że kocham czytać książki. Jednym z nich jest możliwość odwiedzenia miejsc, których w ciągu życia najpewniej nigdy nie będę miała okazji zobaczyć (choć podobno nigdy nie powinno mówić się „nigdy”). Wymyślona przez pisarza fabuła to istny wehikuł, którym można zmienić miejsce pobytu bez ruszania się z fotela – coś pięknego! I tak tym razem za sprawą egipskiego laureata literackiej Nagrody Nobla Nadżiba Mahfuza i jego książki Chan al-Chalili trafiłam do Afryki i jednej z kairskich dzielnic.

W 1941 roku do Chan al-Chalili (tak właśnie nazywa się wspomniana przeze mnie dzielnica) przybywa wraz z rodziną Ahmed Akif – prawie 40-letni urzędnik, który w trosce o życie swoje oraz najbliższych był zmuszony uciekać przed wojenną zawieruchą. Jako że Chan al-Chalili jest dzielnicą zamieszkałą przez bogobojnych mieszkańców i co rusz można w niej natknąć się na meczet, panuje tu ogólne przeświadczenie, że Niemcy nie będą bombardować tego miejsca z uwagi na jego mocno religijny charakter. I faktycznie, jest tu nieco spokojniej oraz bezpieczniej. Nie znaczy to jednak, że Ahmed wiedzie sielskie życie nienaznaczone troskami. Początkowo ciężko mu oswoić się z nowym terenem, nierzadko bierze w nim górę żal i tęsknota za poprzednim miejscem zamieszkania. Sytuacja zmienia się, gdy Ahmed zakochuje się w pięknej sąsiadce. Czy miłość to gwarancja szczęścia? Szybko przychodzi mu się przekonać, że tak nie jest, zwłaszcza że życie szykuje mu też inne, niekoniecznie pozytywne niespodzianki.

Jak każda powieść tak i ta ma w sobie konkretną historię bohatera, którą przekazuje nam autor – lecz to nie ona jest w tym przypadku najważniejsza. Zazwyczaj to miejsce akcji, jej czas i inne aspekty (np. obyczajowo-społeczne) są tłem dla historii opowiadanych przez pisarzy. Tu w zasadzie jest odwrotnie: fabuła jest jedynie dodatkiem do misternie utkanej całości. Mahfuz to mistrz w dziedzinie drobiazgowego opisu, począwszy od zarysu miejsca akcji (gdzie każda uliczka zostaje dokładnie nakreślona wraz z numerami domów, gwarem na niej panującym czy wyczuwalnym zapachem z pobliskiego straganu), czasu (działania wojenne, choć słabo obecne, w dzielnicy nadal są dobrze wyczuwalne), cech charakteru i wyglądu bohaterów (można ich sobie wyobrazić tak dobrze, jakby stali obok nas) czy kultury. Rzadko spotyka się pisarzy tak szczegółowych i tak wyśmienicie rozeznanych w tle geograficznym, które należy do ich powieści. Nadżib Mahfuz jest według mnie niekwestionowanym autorytetem w tej dziedzinie.

Oprócz niebywałego talentu literackiego autora w książce poruszył mnie także wątek kulturowy – mimo że przedstawia obraz z czasów drugiej wojny światowej, to wydaje się nadal mocno aktualny. Różnice kulturowe chyba zawsze porażały i będą to robić (wszak to naturalna kolej rzeczy), jednak sposób, w jaki przekazuje je pisarz za pośrednictwem swoich bohaterów, wywołuje naprawdę silne wrażenie i dostarcza tematów do przemyśleń. Tylko spójrzcie na ten cytat:

Kobieta z natury jest ciastem, które można uformować, jak się chce. Wiedz, że jest to zwierzę pozbawione rozumu i wiary, więc udoskonalaj je dwoma sposobami: polityką, czyli sposobem, i kijem[1].

Reasumując: czy to lektura godna waszej uwagi? Tak, jak najbardziej, szczególnie dla tych, którzy cenią sobie literackie podróże w dalekie i mocno różniące się kulturowo od naszych rejony. Dla tych, którzy cenią mnogość detali, drobiazgowe opisy i tytuły znacznie ambitniejsze od tych rodem z natłoku literatury rozrywkowej.

Ocena: 5/6



[1] N. Mahfuz, Chan al-Chalili, Smak Słowa, Sopot 2015, s. 54.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Smak Słowa.

środa, 22 kwietnia 2015

Sherlock Holmes t.II - Arthur Conan Doyle





cykl: Sherlock Holmes (tom 4-6)
tłumaczenie: Jerzy Łoziński
tytuł oryginału: The Valley of Fear. The Adventures of Sherlock Holmes. The Memoirs of Sherlock Holmes
wydawnictwo: Zysk i S-ka
data wydania: 20 października 2014
ISBN: 9788377855751
liczba stron: 842


Pewnego wieczoru, gdy już zmierzchało, a słońce postanowiło udać się na swój zasłużony odpoczynek, spokój mego ducha zakłóciło donośne łomotanie w drzwi. A kogóż to niesie o tak późnej porze?, pomyślałam. Nie każąc jednak gościowi zbyt długo czekać, powiedziałam z nutką irytacji w głosie: Proszę wejść. Na widok osoby, która zagościła w mych skromnych progach, zdziwione me usta otwarły się z prawie możliwym do usłyszenia skrzypnięciem. Oto w pokoju stanął dr John H. Watson, powiernik, współpracownik i przyjaciel samego Sherlocka Holmesa.

Gdy swego czasu gościłam u siebie Arthura Conana Doyle’a (przy okazji śledzenia przygód rzeczonego detektywa, spisanych w pierwszym tomie Sherlocka Holmesa), nie sądziłam, że czekają mnie odwiedziny równie osobliwe. A jednak! Doktor Watson nie chciał od razu przejść do rzeczy i wyjaśnić mi powodu swego rzucającego się w oczy wzburzenia. Zamiast tego zaczął opowiadać o perypetiach swego przyjaciela. Okazuje się, że od mojego ostatniego spotkania z nim zagadek do rozwiązania jeszcze mu przybyło.

Musiał wyjaśnić zatrważającą kwestię morderstwa, które… dopiero miało nastąpić. Tak, dobrze czytacie. Któregoś dnia Holmes otrzymał informację, jakoby życie pewnego jegomościa miało być zagrożone. Nim detektyw zdążył się dobrze rozeznać w sprawie, już musiał badać okoliczności śmierci mężczyzny. Śledztwo, którego podjął się wraz z moim gościem doktorem Watsonem, skierowało ich wzrok w kierunku cieszącego się złą sławą stowarzyszenia.

Pojawiła się też nietypowa sprawa z rudym kolorem włosów w tle. Razu pewnego w lokalnej prasie ukazało się ogłoszenie o dobrze płatnej pracy w Stowarzyszeniu Rudowłosych. Odpowiedział na nie kolejny klient Holmesa, który tym samym dostarczył mu jednej z najdziwniejszych zagadek detektywistycznych, jaką w życiu przyszło mu rozwiązywać.

I choć pan Watson tego wieczoru opowiedział mi całe mnóstwo perypetii Sherlocka Holmesa, to najmocniej w pamięć zapadła mi jedna z nich. Nie jest tajemnicą, że ten wybitny detektyw nigdy nie garnął się do kobiecego towarzystwa, wręcz stronił od niego. Gdyby ktoś inny powiedział mi, że jednak w jego życiu pojawi się taka przedstawicielka płci pięknej, która nie tyle lekko zmieniła jego zapatrywanie na tę płeć, ile zwyczajnie go przechytrzyła, to w życiu bym w to nie uwierzyła. Jednak Watson podczas opowiadania tej historii nie wyglądał na takiego, który kłamał lub żartował. Ta kobieta istniała naprawdę!

Wiele z tych niesamowitych opowieści wręcz zapierało mi dech w piersi. Jeśli coś do tej pory wydawało się niemożliwe, w życiu Holmesa stawało się w stu procentach realne. Zawsze byłam pod wrażeniem ogromnego geniuszu detektywa, jego niesamowitych zdolności dedukcyjnych, ale tym razem poziom obydwu przerósł moje najśmielsze oczekiwania, choć nie jest on człowiekiem nieomylnym.

Doktor Watson nie zapomniał podczas swoich opowieści o należytym nakreśleniu tła geograficznego, historycznego i o użyciu odpowiedniego do zastanych czasów języka, który urzekł i rozkochał w sobie. Byłam pod wrażeniem jego niesamowitej skrupulatności: nie pomijał niczego, drobiazgowo opisywał fizjonomię bohaterów, klimat miejsc, w których się aktualnie znajdowali, czy nawet obecnie panującej aury. Dzięki temu czułam się, jakbym sama uczestniczyła w tych przygodach.

Całe szczęście, że wszystko to, co usłyszałam, wy także możecie poznać. Wystarczy sięgnąć po drugi tom przygód detektywa opatrzony jego imieniem i nazwiskiem, Sherlock Holmes, który spisał mój poprzedni gość – sir Arthur Conan Doyle. Choć jest to tom naprawdę pokaźnych rozmiarów, liczący niespełna 850 stron i niewpływający zbawiennie na kondycję rąk po dłuższym okresie zaznajamiania się z jego treścią, to jednak po stokroć warto go mieć w swoich zbiorach. Nie tylko dla samych historii weń zawartych, ale też dla pięknego wydania w dużym formacie, dobrej jakości papieru i dla miłego dla oka kroju pisma. Doprawdy – to prawdziwa perełka!

Mój gość już się ze mną żegnał, mówiąc, jak bardzo się spieszy. Widać było, że ta długa rozmowa pozwoliła mu się wyciszyć i ukoić skołatane nerwy, więc zaryzykowałam i zapytałam o powód jego wzburzenia na początku wizyty. Watson w tym momencie opowiedział mi jeszcze jedną historię – jej treść możecie poznać podczas lektury tomu, o którym chwilę temu wspomniałam, a która jest mocnym i przyprawiającym o szybsze bicie serca zwieńczeniem. Okazało się bowiem, że pan Sherlock Holmes niczego się nie boi i nie ma sprawy, której nie stawiłby czoła. Nawet gdyby przyszło mu zapłacić za to najwyższą cenę…

Do zobaczenia wkrótce, panie Watson!

Ocena: 6/6

Sherlock Holmes - TOM I

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka.

środa, 15 kwietnia 2015

Śleboda - Małgorzata i Michał Kuźmińscy





wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
data wydania: 18 marca 2015
ISBN: 9788327152701
liczba stron: 336



Umrzyj stary, umrzyj,pochowom jo ciebie,a na twoim grobie,potańcujem sobie[1].

Jan Śleboda nagle zniknął. Nie od razu to zauważono, ponieważ starzec nie cieszył się zbytnią sympatią wśród okolicznych mieszkańców. Dlaczego? Nie wiadomo, czy bardziej z racji swojego usposobienia, czy uciążliwie szczekającego psa w jego obejściu… I gdyby nie ten dający się we znaki czworonóg właśnie, to pewnie prędko nie odkryto by jego tygodniowej nieobecności.

Tymczasem w okoliczne tatrzańskie góry na spacer udaje się ona. Kobieta zmęczona swoim dotychczasowym życiem, niezadowolona z jego aktualnego wyglądu, pragnąca jedynie świeżego powietrza i świętego spokoju. Jednak im bliżej znajduje się przyprawiającego o mdłości odoru, tym bardziej pewna jest, że spokoju, którego szukała w Dolinie Suchej Wody, na pewno nie znajdzie… Kobieta ta to Anna Serafin, doktor antropologii, bohaterka książki pt. „Śleboda” autorstwa duetu pisarskiego – Małgorzaty i Michała Kuźmińskich. Gdyby choć cień kobiecej intuicji podpowiedział jej, że wracając w rodzinne strony, w Tatry, będzie na językach wszystkich za sprawą odnalezienia zmasakrowanych zwłok starego Ślebody, to najpewniej odpuściłaby sobie całą tę wycieczkę. Jednak co się stało, to się nie odstanie – i nim się obejrzy wpadnie w wir amatorskiego śledztwa, które poprowadzi wespół z bezczelnym dziennikarzem ogólnopolskiego tabloidu, Sebastianem Strzygoniem.

Choć pozornie opowiedziałam dużo na temat fabuły książki duetu, to wierzcie mi, że to tylko maleńka kropelka w górskim strumyku zdarzeń całej historii: dzieje się tu bardzo dużo, a im bliżej zakończenia, tym więcej. Wyobraźnia twórców „Ślebody” stanęła na wysokości zadania i stworzyła bardzo porywającą historię z trupem (i to nie jednym!) w roli głównej, dla której nie pożałowali zapierającego dech w piersiach tła geograficznego (ach, Tatry!).

Mnogość mocno różniących się od siebie bohaterów również robi dobre wrażenie: inteligentna, choć nieco naiwna i zagubiona w życiu pani doktor Serafin, wyjątkowo bezczelny i irytujący dziennikarz brukowca, Bastian, staruszka Babońka, której uszy niejedno słyszały, a oczy tyleż samo widziały, choć jej usta milczą jak zaklęte, miejscowy policjant, podkomisarz Andrzej Chowaniec, dla którego morderstwo w tak spokojnej okolicy to ewidentny przełom w karierze zawodowej. Każdy z nich barwny i charakterystyczny.

Cechą charakterystyczną powieści jest bez wątpienia jej język, który jest swoistą przeplatanką języka codziennego z góralską gwarą. Akcja dzieje się właśnie w górach (konkretnie w Murzasichlu) i wiedziałam, że na pewno będzie mocno związana ze wszystkim, co góralskie, jednak nie spodziewałam się natknąć podczas lektury na gwarę. Według mnie to bardzo dobry i oryginalny pomysł ze strony autorów, którego na szczęście nie nadużyli. Kto obawia się, że gwara może utrudnić lekturę, ten bez wątpienia może porzucić te lęki. Jest jej tu po prostu w sam raz.

Pisarze bardzo umiejętnie zbudowali też klimat akcji toczącej się w niewielkiej miejscowości, w której każdy zna każdego i gdzie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zapada zmowa milczenia wśród mieszkańców, jeśli tylko tego zechcą. Prowadzący śledztwo (czy to amatorskie, czy profesjonalne) z nie lada trudem muszą przebijać się przez ten niewidzialny mur.

Jestem bardzo mile zaskoczona tą powieścią, spodziewałam się bowiem przeciętnego kryminału, o którym szybko zapomnę, a tymczasem otrzymałam zgrabnie poprowadzoną fabułę z gwarą i naszymi pięknymi górami w tle. Szkoda tylko, że piękny krajobraz kalają trupy, ale… o to tu przecież chodzi.

Ocena: 5/6

[1] M.M. Kuźmińscy, Śleboda, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2015, s. 25.


Oficjalna recenzja dla portalu Lubimy Czytać - LINK.
Wyzwania: Polacy nie gęsi.

sobota, 11 kwietnia 2015

Miasto cieni - Ransom Riggs





cykl: Pani Peregrine (tom 2)
tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska
tytuł oryginału: Hollow city
wydawnictwo: Media Rodzina
data wydania: 30 października 2014
ISBN: 9788380080102
liczba stron: 460


Jaki ten dzień szary, bury i… zwyczajny. Jeszcze wczoraj płynęłam łodzią poruszaną w takt spienionych morskich fal, dziś moje ciało stabilnie trzyma się fotela. Jeszcze wczoraj przemierzałam mroczne zakamarki szumiących gęstwin lasu, wypatrując wroga tuż za moim ramieniem, dziś beznamiętnie spoglądam w monitor komputera. Jeszcze wczoraj chowałam się przed ścigającymi mnie sterowcami i żądnymi mojej krwi upiorami, a dziś… Już wiem! Dziś Wam o tym wszystkim opowiem i przeżyję to wszystko ponownie!

W ostatnich dniach miałam ogromną przyjemność spędzić czas ze starym (choć wiekowo młodziutkim) znajomym Jacobem, bohaterem powieści Ransoma Riggsa pt. „Osobliwy dom pani Peregrine” oraz jej kontynuacji – „Miasto cieni”. Gdy w roku 2012 dopiero zawiązywała się między nami ta specyficzna przyjaźń, nie sądziłam, że będzie tak trwała i że wywrze na mnie tak silne wrażenie. Bo Jacob to nie jest zwykły chłopiec, to chłopiec o s o b l i w y.

Z Jacobem poznaliśmy się w trudnym dla niego momencie: gdy jego ukochany dziadek umierał. Zanim jednak odszedł z ziemskiego padołu, zostawił w jego pamięci wiele niesamowitych opowieści, które odciskały na nim piętno. Zatroskani rodzice chłopca posłali go nawet na psychoterapię, jednak terapeuta – zamiast przepisać mu garść tabletek i odesłać do domu – zasugerował długą i daleką podróż… Podróż śladami opowieści seniora rodu, której meta znajdowała w tajemniczym i mrocznym sierocińcu na pewnej odległej wyspie.

Od tamtych wydarzeń minęło już trochę czasu, ale przygody Jacoba na tym się nie zakończyły. Wręcz przeciwnie: jeszcze ich przybyło! Wraz z gromadką bogato obdarzonych w różne niesamowite zdolności przyjaciół chłopiec musi ratować panią Peregrine (dyrektorkę wspomnianego już sierocińca), której życie wisi na włosku. Zadanie łatwe nie jest, zwłaszcza że po ratunek młodzi bohaterowie muszą udać się aż do ogarniętego wojną Londynu – a ty, drogi Czytelniku, wraz z nim.

Tak jak on i ja, będziesz uciekać przed wrogiem, który osaczy cię ze wszelkich możliwych stron, z lądu i z powietrza. Poznasz nowe miejsca i nieznane ci wcześniej istoty – emurafy (będące krzyżówką osła i żyrafy), mówiącego psa z wyższych sfer, którego maniery, obycie oraz fajka w pysku przywodzą na myśl samego Sherlocka Holmesa, czy kury armagedońskie znoszące wybuchające jaja. Będziesz ryzykować własne życie, uciekając przed świstem kul pędzącym pociągiem i walcząc z głęboką wodą. Poznasz Londyn, ale nie ten spokojny, senny i deszczowy: Londyn opustoszały, schowany pod gruzami, gdzie nadal spadają niemieckie bomby. Zmierzysz się także z całym złem i okrucieństwem wojny z perspektywy dziecka. Nie myśl jednak, że czeka cię tylko to, co najgorsze. Doświadczysz też życzliwości, poznasz smak pierwszej miłości oraz podejmiesz pierwsze poważne decyzje, które zaważą na twoim losie…Wszystko to w towarzystwie Jacoba i jego osobliwych przyjaciół.

O to, by nikt nie nudził się podczas lektury „Miasta cieni”, zatroszczył się w wyśmienity sposób jej autor – Ransom Riggs. Nie mogę wyjść z podziwu dla jego talentu i niebywałej wyobraźni. Pisarz stworzył wspaniałą i porywającą historię, wykreował szalenie barwne postacie, które prześcigają się w oryginalności, osadził całość w różnych miejscach (z czego kluczowym jest zniszczony wojną Londyn) i opisał to plastycznym, choć nadal przystępnym językiem. Umiejętności budowania klimatu oraz napięcia mogliby się uczyć od niego nawet najlepsi twórcy powieści: gdy trzeba, jest zabawnie, czasem gorzko i smutno, kiedy indziej słodko i romantycznie, a nierzadko też strrrraszno! Na wyróżnienie zasługuje też bardzo wyrazisty obraz wojny (albo raczej ich następstw) widzianej oczyma dziecka: ta dziecięca wrażliwość na zło, brak akceptacji dla wojennych realiów, brak zrozumienia dla postępowania dorosłych…

Doprawdy, kontynuacja „Osobliwego domu pani Peregrine” to istne mistrzostwo! Jestem nią zwyczajnie zachwycona i pokuszę się nawet o stwierdzenie, że w moim odczuciu druga część jest lepsza od pierwszej. Jedyne, co nie daje mi spokoju, to fakt, że twórczość Riggsa jest w Polsce chyba stosunkowo mało znana. Owszem, to dopiero dwie książki, ale są to powieści tak dobre i godne rozgłosu, że dziwię się, iż nikt z moich znajomych o nim wcześniej nie słyszał, a na blogach recenzenckich jest go naprawdę mało. Gdyby tak młodzież rzuciła w kąt te kiczowate, zmierzchopodobne historie i sięgnęła po przygody Jacoba…

Mam nadzieję, że przyszłoroczna ekranizacja „Osobliwego domu…” dużo w tej materii zmieni. A skoro za reżyserię filmu bierze się sam Tim Burton, to znak, że książka musi być dobra – niech to będzie zachęta dla wciąż nieprzekonanych. Sama zaś czekam z niecierpliwością zarówno na obraz Burtona, jak i… trzecią część przygód Jacoba, która już się pisze!

Ocena: 6+/6


Oficjalna recenzja dla portalu Lubimy Czytać - LINK.

czwartek, 2 kwietnia 2015

Na dno - Quentin Bates





tłumaczenie: Wojciech Kallas
tytuł oryginału: FROZEN OUT
wydawnictwo: C&T Crime & Thriller
data wydania: 3 grudnia 2014
ISBN: 9788374703062
liczba stron: 334


Zastanawiałam się kiedyś, jakie tło geograficzne jest odpowiednie dla rasowego i trzymającego w napięciu kryminału. I choć tak naprawdę dobry pisarz postara się, by każde miejsce na Ziemi było dobre dla jego powieści, to w moim odczuciu najlepiej w tej roli sprawdzają się kraje nordyckie. Autorzy pochodzący z tamtych rejonów nierzadko są mistrzami w oddawaniu w swoich książkach klimatu tych na ogół zimnych i wietrznych zakątków. A czy pisarz, który nie pochodzi stamtąd, ale mieszkał tam przez pewien okres, ma szansę dotrzymać kroku tamtejszym twórcom?

W ostatnich dniach dzięki kryminałowi pt. Na dno Quentina Batesa przyszło mi się przekonać, czy to możliwe. Autor jest Brytyjczykiem, który pewnego razu postanowił rzucić wszystko i wyjechać hen daleko, obierając za metę swojej podróży Islandię. Tak się w majestacie tego państwa zatracił, że chwilowy wypad przerodził się w długi pobyt, który nie tylko rozkochał go w tym miejscu, lecz także dodał mu weny twórczej. Weny w mrocznej odsłonie: głównym tematem tej powieści jest bowiem zagadkowa śmierć pewnego mężczyzny. Jego zwłoki pływające u brzegu morza odnajduje przypadkowy człowiek, który informuje o tym miejscową policję. Śledztwo spada na barki sierżant Gunnhildur Gisladóttir i natychmiast rusza z kopyta. Pierwsze fakty wskazują na to, że śmierć mężczyzny nastąpiła w wyniku nieszczęśliwego wypadku, jednak kolejne zdają się temu przeczyć: bo jakim cudem denat utonął w miejscu oddalonym o około sto kilometrów od tego, w którym po raz ostatni widziano go żywego?

Sprawa okazuje się dużo bardziej zawiła, niż początkowo zakładano – zwłaszcza że może mieć związek z nowo powstającą w pobliżu firmą oraz innym tajemniczym zgonem, który miał miejsce niewiele wcześniej. Śledztwo z dnia na dzień staje się coraz bardziej żmudne i zawikłane, jednak autor nie uronił z niego ani kropelki. Doprawdy rzadko spotykam się z tak szczegółowo i misternie opisanym procesem dochodzenia kryminalnego. Bez wątpienia jest to największy plus powieści, jednak w moim skromnym odczuciu na tym jej pozytywne strony się kończą.

Szczerze mówiąc, wiedziona rzekomym zachwytem pisarza nad rejonami islandzkimi, spodziewałam się znakomitych opisów tła geograficznego powieści, specyficznego nadmorskiego i chłodnego klimatu, który za pośrednictwem kart książki przenikałby mnie na wskroś – niestety niczego takiego nie doświadczyłam.

Kolejny mankament to dreszczyk emocji, napięcie, którego również mi tu zabrakło. Zdaję sobie sprawę z tego, że kryminał wcale nie ma obowiązku zawierać elementów thrillera, jednak jakieś emocje winien wywoływać u czytelnika. Na dno czyta się beznamiętnie i bez większego zaangażowania. Równie „duże” emocje wywołują bohaterowie, którzy ani nie dają się lubić, ani nienawidzić.

Reasumując, Na dno nie jest w moim odczuciu kryminałem wysokiej jakości. Wiele mu brakuje, ale potencjał w sobie ma. Jedynym, ale za to dużym plusem jest dobrze opisany proces śledztwa, a to – jakby nie było – ważny element, który dodaje fabule każdego kryminału jakże cennego realizmu.

Ocena: 3/6


Za możliwość przeczytania książki dziękuję jej Autorowi.

środa, 1 kwietnia 2015

Kto chce książki? Kuferek Książkówki





Witam Was serdecznie pierwszego dnia kwietnia. Powinno być wiosennie, a jest zimowo i wietrznie. Kapryśna ta pogoda ostanio...Tylko mój Kuferek niezmienny nadal chce wysyłać w świat swoje zasoby. :) Do kogo tym razem pofruną?


Elżbieta Kmiecik



oraz


Klaudia Ołów



Gratuluję! Za chwilę dostaniecie ode mnie e-mail. Zapraszam do Kuferka, bo w nim nowe tytuły. :)