środa, 12 listopada 2014

Mój rower - reż. Piotr Trzaskalski





gatunek: dramat, komedia, obyczajowy
produkcja: Polska
premiera: 9 maja 2012 (świat)
reżyseria: Piotr Trzaskalski
scenariusz: Piotr Trzaskalski, Wojciech Lepianka


Krąży po świecie i w umysłach wielu ludzi przekonanie, że mężczyźni są z natury „prości”. Że z nimi łatwiej. Że u nich wszystko takie oczywiste jest. Klarowne. Niezagmatwane. A guzik prawda, Wam powiem! Z mężczyznami czasem gorzej niż z kobietą w kulminacyjnym momencie zespołu napięcia przedmiesiączkowego. Dobrze, już dobrze… Teraz przesadziłam, co nie zmienia jednak faktu, że mężczyźni – to istoty często równie skomplikowane, co niewiasty. Z czego panowie często świetnie zdają sobie sprawę, choć nigdy wprost się do tego nie przyznają. Można jednak doprowadzić do takiej sytuacji, by teorię tę potwierdzić.

http://www.filmweb.pl/
Z takiej możliwości skorzystał reżyser i scenarzysta filmowy, Piotr Trzaskalski. Stworzył on pozornie łatwy i podszyty humorem obraz pt. Mój rower, w którym jako głównych bohaterów zestawił ze sobą mężczyzn z trzech pokoleń jednej rodziny: dziadka, ojca i syna. Włodzimierz Starnawski (w tej roli Michał Urbaniak) jest już w sędziwym wieku i wiedzie spokojny żywot u boku swej małżonki – do czasu jednak. Pewnego dnia jego żona bez słowa wytłumaczenia opuszcza go, zostawiając mu jedynie list, w którym informuje go, że od niego odchodzi. Wynikiem tego mężczyzna ląduje w szpitalu. W tych mało przyjemnych okolicznościach przychodzi mu po wielu latach spotkać się znów z synem Pawłem (Artur Żmijewski) oraz wnukiem Maćkiem (Krzysztof Chodorowski). Gdy senior Włodzimierz czuje się już lepiej i na jaw wychodzi, że jego siedemdziesięciopięcioletnia żona zakochała się w byłym wojskowym, cała trójka postanawia ją odnaleźć i nakłonić do powrotu do męża.

Ta słodko-gorzka historia to jedynie tło dla przedstawienia relacji, które łączą tych trzech panów. Pozornie wszystko ich od siebie różni – począwszy od stylu życia, miejsca zamieszkania, a kończywszy na ulubionym gatunku muzyki (jeden kocha jazz, drugi muzykę poważną, a trzeci hip hop). W rzeczywistości łączy ich bardzo wiele – są w końcu rodziną. Jednak by to dostrzec, potrzeba czasu – czasu, który spędzą razem i spróbują odpowiedzieć na wiele pytań zarówno stawianych sobie wprost jak i tych nigdy na głos niewypowiedzianych. Będą także musieli zmierzyć się z przeszłością. Paweł – z dorastaniem z ojcem alkoholikiem u boku (i życiem teraźniejszym już jako DDA). Maciek z kolei spróbuje poukładać w swojej głowie myśli o tym, że jego ojciec pewnego dnia rozstał się z jego matką i zaczął odrębne życie, praktycznie nie interesując się synem. Najwięcej do przetrawienia ma oczywiście Włodek, który mając już swoje lata, żyje nie tylko z nałogiem alkoholowym (który najzwyczajniej w świecie lubi), co z poczuciem, że nie był takim dobrym ojcem, jakim chciałby być. Łapie się także na tym, że mimo upływu czasu nadal nim nie jest.

Maciuś, każdy alkohol jest bardzo dobry. Z wyjątkiem denaturatu, który jest dobry*.

Oprócz głębszego dna (które w tym filmie jest zdecydowanie najważniejsze) pozachwycać się tu możemy kreacją aktorską Michała Urbaniaka i młodego Krzysztofa Chodorowskiego – obydwaj byli nad wyraz autentyczni w swoich rolach, wyraziści i naturalni. Żmijewski, jak w większości swoich ról, tak i w tej był do bólu perfekcyjny i może przez to tym samym nieco mdły oraz sztuczny na tle swojego filmowego ojca oraz syna.

http://www.filmweb.pl/
Za sprawą pana Urbaniaka cieszyć się możemy także miłym dla ucha tłem muzycznym filmu – lekkie i przyjemne jazzowe nuty są tu zdecydowanie na plus i nawet ci, którzy za tym gatunkiem nie przepadają, nie powinni marudzić, a wręcz przeciwnie.

A tych, którzy obawiają się ckliwej opowiastki o tym, co ważne w życiu, uspokajam – to nie twór, który ma na celu wycisnąć z widza łzy (choć co wrażliwszym może się to zdarzyć). To lekka, zabawna opowieść o mężczyznach na różnych etapach ich rozwoju. O męskim świecie, męskim postrzeganiu niektórych spraw i męskich uczuciach. Mój rower – to film godny uwagi, który ze spokojem sumienia mogę polecić każdemu.


- Jest taki genialny lek na pamięć i sprawność, rozumiesz, umysłową. Ja go, rozumiesz, kupiłem i ja go regularnie biorę. On fantastycznie działa!- Jak się nazywa?- Co?- No ten lek...- Yyy... się zaczyna jakoś... tak... yyy... Na B!*


* Mój rower, reż. P. Trzaskalski, 2012.

Ocena: 5/6

sobota, 8 listopada 2014

Wywiad ze szwedzkim duetem pisarskim - Erik Axl Sund



Kochani! Dziś zapraszam Was do lektury wywiadu ze szwedzkim duetem pisarskim - Erik Axl Sund.
Pytania w moim imieniu zadała Anna Misztak podczas tegorocznych Targów Książki w Krakowie.
Wywiad można znaleźć także na Lubimy Czytać - LINK.



Jerker i Håkan powiedzcie w jakich okolicznościach się poznaliście?

Krótka wersja czy długa?

Oczywiście poproszę dłuższą wersję.

Pochodzimy z tego samego miasta. Håkan jest muzykiem, a ja pracowałem w sklepie z płytami. I jak to w małych miasteczkach bywa – każdy każdego zna.

Spotykaliśmy się przy różnych okazjach, a Jerker znany był z tego, że wyglądał jak Kurt Cobain. Pewnego dnia byliśmy razem na imprezie, wypiliśmy troszeczkę za dużo i się pocałowaliśmy. Chcieliśmy zobaczyć co się stanie.

I co się stało?

Okazało się, że to był początek naszej przyjaźni. Razem potem przenieśliśmy się do Sztokholmu, a Jerker został moim producentem.

Jak wpadliście na pomysł stworzenia literackiego duetu?

Stało się to podczas naszego tournée po Ukrainie. Sporo wtedy podróżowaliśmy pociągami. Dla przykładu podróż z Kijowa do Dniepropietrowska trwa aż 20 godzin! Mieliśmy więc mnóstwo czasu, żeby ze sobą rozmawiać. Dodam tylko, że wszystkie nasze podróże zaczynały się w Krakowie lub Katowicach.

Więc to nie jest Wasza pierwsza wizyta w Polsce?

Nie. Chyba piąta, albo szósta.

Jak wygląda tworzenie w duecie? Spotykacie się we dwójkę, każdy z was przedstawia swoje pomysły, a potem je wspólnie omawiacie? Czy może macie ustalone zasady, kto za co odpowiada?

Obecnie mamy już wynajęte biuro i normalnie chodzimy do pracy – siedzimy od 9 do 16 i piszemy. Pracę dzielimy tak, że piszemy rozdziały na zmianę – każdy z nas pisze co drugi. Po napisaniu wymieniamy się tekstami. Jest tak, że Jerker pisze za długo i zbyt rozwlekle, ja z kolei piszę zbyt krótko – więc część tekstów trzeba skrócić, część rozbudować. Ja stawiam na akcję, więc wszystkie opisy skracam do minimum, a Jerker najchętniej opisywałby wszystko ze szczegółami – i najczęściej przy kieliszku.

Właśnie – to opisywanie ze szczegółami. Wasze kryminały są bardzo drobiazgowe, opisujecie zbrodnie w makabryczny sposób. Czy fascynowaliście się kryminałami także jako czytelnicy, czy wyszło to „w pociągu”?

Tak naprawdę w ogóle nie czytamy kryminałów. Nasza książka nie była na początku zamierzona jako kryminał. Pisaliśmy o zupełnie innych rzeczach, głównie o problemach, które pojawiają się w powieści. Ale okazało się, że powstała z tego kompletnie nienadająca się do czytania rzecz. Dodaliśmy więc wątek kryminalny, żeby ułatwić odbiór książki. Chcieliśmy dotrzeć do czytelnika z tymi ważnymi problemami, chcieliśmy je opisać, więc zrobiliśmy to, co zrobił Stieg Larsson – wzięliśmy trudne tematy i ubraliśmy je w wątek kryminalny, żeby zagościły one w świadomości ludzi.

To jest właśnie ten element, który wyróżnia kryminał skandynawski na tle innych krajów – silnie rozbudowany wątek społeczny, osadzenie treści w rzeczywistości – czasami mrocznej i brutalnej. Skąd u Was ta fascynacja mroczną stroną człowieka?

Tak, to taka nasza skandynawska literacka tradycja, żeby opisywać problemy społeczne. Akurat w naszym wypadku powód był jednak trochę inny. Kiedy zaczęliśmy pisać pierwszą książkę obaj mieliśmy coś w rodzaju depresji – potraktowaliśmy pisanie jako swoistą terapię. Wychodziliśmy od osobistych doświadczeń i przelewając to wszystko na papier rozliczaliśmy się z przeszłością.

Czy terapia się powiodła?

Tak, zdecydowanie. Zakończyliśmy terapię ale oczywiście nadal jest mnóstwo problemów, o których możemy pisać. Napisaliśmy już czwartą książkę, która traktuje o czymś zupełnie innym.

O czym zatem będzie czwarta książka? Będzie radosna? O tęczowych chmurach, jednorożcach i milusich misiach?

Wręcz przeciwnie. Będzie jeszcze ciężej niż dotychczas. Podczas naszej terapii dokopaliśmy się u siebie do bardzo bolesnych rzeczy i wspomnień – ta książka będzie o samobójstwach.

Jerker jesteś bibliotekarzem w więzieniu – czy Twoim zdaniem resocjalizacja przez literaturę ma sens?

Już nie pracuję jako bibliotekarz. Skończyłem z tą pracą. Dostęp do literatury nie jest traktowany jako element resocjalizacji a jako prawo człowieka. Więźniowie mają takie same prawa jak zwykli ludzie, mogą więc czytać i uczestniczyć w życiu literackim.

Pamiętasz może jakie tytuły były najczęściej wypożyczane? „Skazani na Shawshank” i „Hrabia Monte Christo”?

Najczęściej kryminały, ale profil czytelnika nie odbiegał od standardowego profilu zwykłej miejskiej biblioteki.

Głównymi bohaterkami waszych książek są kobiety i to takie, które muszą sobie dawać radę w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Jak Wam się pisze z kobiecego punktu widzenia?

Tak naprawdę nie zastanawiamy się nad tym, piszemy to trochę z naszego punktu widzenia, tak jakbyśmy my byli bohaterami. Płeć jest pojęciem względnym.

Za Waszą pierwszą książkę otrzymaliście nagrodę specjalną Szwedzkiej Akademii Twórców Literatury Kryminalnej – co jest dla Was ważniejsze? Nagrody literackie czy uznanie czytelników – to, że zwykli ludzie przychodzą po autografy, zrobić sobie z Wami zdjęcia, uścisnąć dłoń?

Zdecydowanie ważniejszy jest dla nas kontakt z czytelnikami i sama możliwość takiego kontaktu. Często nasi czytelnicy dziwią się, że tacy zwykli, normalni faceci jak my mogli napisać takie książki. W Szwecji naszymi czytelnikami są głównie osoby dorosłe. Widać też zdecydowaną przewagę mężczyzn na naszych spotkaniach autorskich.

Może dlatego, że Wasze kryminały są strasznie brutalne...

(śmiech) Pewnie tak.

Obłęd - recenzja
Trauma - recenzja
Katharsis - recenzja wkrótce...

czwartek, 6 listopada 2014

Dworek Longbourn - Jo Baker




tytuł oryginału: Longbourn
wydawnictwo: Czwarta strona
data wydania: 24 września 2014
ISBN: 9788371779756
liczba stron: 384


O wielkie nieba! Jakie to okropne uczucie, gdy kończymy czytać książkę i wiemy, że jej kontynuacji już nie będzie! Że nie zawitamy już do miejsc, w których toczyła się akcja. Że nie spotkamy już tych samych bohaterów. Jednak raz na jakiś czas dzieje się cud. Oto nikomu nieznany (albo znany wąskiemu gronu) pisarz decyduje się powrócić w swojej powieści do świata, który stworzył ktoś inny. Że to niby taki odgrzewany kotlet? Że już niesmaczny i zbyt dobrze znany? Ha! Co powiecie jednak na to, że za ów kotlet miałaby robić Duma i uprzedzenie Jane Austen?

Mam nadzieję, że swoim porównaniem nie uraziłam nikogo – moje zamiary były i są jak najbardziej pozytywne, zwłaszcza że książka, o której piszę, smakuje całkiem dobrze i bynajmniej nie jak mięsna smażenina wątpliwej świeżości. Dworek Longbourn autorstwa angielskiej pisarki, Jo Baker – to powrót do czasów XIX-wiecznej Anglii i dobrze znanych z powieści Austen bohaterów oraz ich perypetii. Jednakże tym razem to nie rozterki związane z życiem Elizabeth, Jane czy pana Darcy’ego będą kluczowym tematem powieści. Ba! To nie ci bohaterowie będą tymi pierwszoplanowymi. W Dworku… śledzimy losy służby tejże rodziny – gospodyni, pani Hill, pokojówki Sary, jak i nowoprzybyłego pomocnika o imieniu James, który zjawił się w Longbourn nie wiadomo skąd i na czyje zaproszenie.

Życie tychże nie wyróżnia się nazbyt od innych, które prowadzą służby innych domostw – jednak do czasu. Tajemniczy James wprowadza w ich codzienność nie tyle zamieszanie, co zaburza jej zwyczajowy rytm. Oto zjawia się młody mężczyzna, który ni stąd ni zowąd zostaje zatrudniony jako człowiek od wszystkiego – zajmuje się powożeniem, opieką nad zwierzętami (ma wyjątkowy dar nawiązywania kontaktu i uspokajania koni), jak i dyskretną pomocą Sarze w codziennym obrządku. Dziewczyna, choć z początku niezadowolona z jego obecności, jest nim coraz mocniej zaintrygowana. Postanawia przeprowadzić prywatne śledztwo i dowiedzieć się nieco więcej o nieznajomym. Książki znalezione w pomieszczeniu, w którym go zakwaterowano, świadczą o obyciu i wiedzy młodzieńca, całe mnóstwo muszelek w torbie zdradza najpewniej jego wrażliwą duszę, a blizny na jego ciele są mapą kolei jego losów…

Może powyższy opis fabuły nie sugeruje jakoby czytelnik miał w tym przypadku do czynienia z wartką akcją i dużą liczbą wątków, ale nie znaczy to, że książka jest nudna – co to, to nie. Autorka Dworku… nakazuje nam śledzić losy Sary i Jamesa i aby nam je dobrze zobrazować, najpierw posługuje się czasem teraźniejszym (oczywiście nadal w czasach XIX wieku), by potem wrócić do zdarzeń z przeszłości, które odkrywają wszystkie karty z życia Jamesa. Autorka finiszuje, ukazując niestety dość przewidywalny tok zdarzeń w losach tej dwójki bohaterów.

Pytanie, które rodzi się jako jedno z pierwszych przed przystąpieniem do tej lektury, to: czy Dworek… choć w minimalnym stopniu przypomina stylem, klimatem i językiem Dumę…? Przyznaję, że starania autorki, by jej powieść choć po trosze oddawała klimat powieści Austen, są zauważalne – przede wszystkim w stylu i języku (choć ten nie jest tak górnolotny jak u Austen, jest dopasowany do współczesnego i może niezbyt wymagającego pod tym względem czytelnika). Baker stara się także wprowadzić nieco humoru, jednakże jest go zdecydowanie za mało.

– Wjechał we mnie wózkiem pełnym łajna (…). Zranił mnie w nogę.– Mogłabyś dokończyć obieranie?– Naprawdę boli.– Och, co za nieszczęście – Pani Hill nawet się nie obejrzała.– Myślę, że całkiem mi odpadnie.– Och, prawdziwe nieszczęście.– Trzyma się tylko na kawałku chrząstki.– Cóż, trudno[1].

Jako całokształt książka Baker spisuje się jednak bardzo dobrze. Duma i uprzedzenie niejednego czytelnika znużyła swoim specyficznym stylem (choć chyba zdecydowana większość za to właśnie to dzieło kocha). Dworek Longbourn nie ma szans znużyć – książce podoła chyba każdy, jak i każdy będzie z lektury zadowolony – tak jak ja. Polecam ją fanom Austen, powieści osadzonych w czasie XIX-wiecznej Anglii, jak i ciekawskim. Na koniec ślę wyrazy uznania w stronę wydawnictwa, które nie robiąc nic spektakularnego, postarało się, by książka prezentowała się już na wejściu bardzo zachęcająco i… romantycznie.

Ocena: 4.5/6



[1] J. Baker, Dworek Longbourn, przekł. Agnieszka Brodzik, Czwarta Strona, Poznań 2014, s. 37-38.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Czwarta Strona.

niedziela, 2 listopada 2014

Komu książki, komu? Kuferek Książkówki - odsłona 26




Dzień dobry bardzo wszystkim w ten melancholijny dzień. By aurę zadumy nieco przełamać przychodzę do Was z książkowymi nagrodami dla dwójki szczęściarzy. A w zasadzie - szczęściar. O kim mowa?

O zwyciężczyni tegorocznej eBuki, czyli Wielkim Buku (Bombeletta) - niech się szczęście dalej mnoży :)


Alex x


Gratulejszyn! Innych spragnionych zdobyczy książkowych odsyłam do Kuferka i czekam na Wasze relacje ze spotkania ze szczęściem. :)