„Tam modlitwa nie ma sensu” – takie słowa niedawno popłynęły w kierunku moich uszu z głośników telewizora. Wypowiedział je aktor serialu „Czas honoru”, którego jestem szczerą fanką, a dotyczyły one pobytu w Auschwitz. Utkwiły mi one w umyśle na dobre, mimo że jego fabuła nie opiera się na konkretnych faktach. Domyślam się prawdziwości tych słów pomna wielu obejrzanych filmów i jeszcze większej ilości przeczytanych książek z zakresu tematyki obozów koncentracyjnych, ale ich prawdziwe znaczenie i moc znają tylko ci, którzy przeżyli ten koszmar.
Mając w pamięci mnóstwo przykrych historii, obozowych więźniów byłam w ogromnym szoku, gdy moim oczom ukazał się tytuł kolejnego z zapisów jednego z nich, mianowicie: „Człowiek który wkradł się do Auschwitz” autorstwa Denisa Avey’a i Roba Broomby’a. Krótkie wprowadzenie do niej jeszcze pogłębiło moje zdumienie, bowiem mówiło o kimś, kto na własne życzenie i w pełni świadomie wszedł do piekła na ziemi. Natychmiast sama siebie zalałam masą pytań typu: co nim kierowało? Czy ten powód był naprawdę aż tak istotny, że Denis zdecydował się dla niego ryzykować własne zdrowie a nawet życie? Przyznaję, że nie mieściło mi się to wszystko w głowie…
Czym prędzej, więc przystąpiłam do lektury by poznać historię tego tajemniczego i fascynującego człowieka. Okazał się nim być Denis Avey – z pochodzenia Brytyjczyk, urodzony w Essex (wschodnie rejony Anglii). Jako dwudziestolatek zaciągnął się do wojska i niewiele później podjął się walki z wrogiem w Afryce Północnej. Stamtąd trafił do obozu jenieckiego E715 w Monowicach, gdzie dobrze poznał okropne warunki życia jako więzień i przekonał się o brutalności i bezwzględności nazistów. Tam też dowiedział się o skrajnych warunkach bytu w sąsiadującym obozie w Auschwitz. Nieodparte pragnienie wyniesienia stamtąd nazwisk faszystowskich oprawców i relacji z czynów, jakich się dopuszczali, doprowadziła do podjęcia przez Avey’a decyzji o potajemnym wejściu za bramy „fabryki śmierci” oraz wyniesieniu z tego miejsca jak największej ilości informacji. Tej ryzykownej i niebywale trudnej sztuki, udało mu się dokonać dwukrotnie wychodząc z tego cało. Jego obozowe losy wieńczy tragiczny w skutkach dla wielu, marsz śmierci. Ostatecznie udało mu się go pokonać i po wielu dniach nieobecności powrócił na łono swojej ojczyzny.
Jak wiele innych tego typu książek, które miałam okazje przeczytać ta także jest konkretnym kawałkiem wartościowej historii, gdzie Denis Avey opowiada o swoich losach jako żołnierza, relacjonuje liczne walki, swoją dolę i niedolę w obozie jenieckim oraz „chwilowy” pobyt w Auschwitz. Mimo niebywale dużej wartości historycznej i dokumentalnej niniejszego tytułu jestem chyba po raz pierwszy w życiu trochę zawiedziona książką tyczącą się tematyki, która jest mi tak bliska i którą interesuję się od dawna. Dlaczego? Po pierwsze, samych faktów dotyczących pobytu Denisa w Auschwitz jest wyjątkowo niewiele – sama historia z tego okresu jego życia stanowi wręcz minimalną część całej książki. Tytuł i jej opis na okładce sugerują, że w większości tego tyczyć się ona właśnie będzie, a tym czasem dominują w niej opisy wojennych losów bohatera i już tych po powrocie do ojczyzny. Oczywiście ta część jest równie wartościowa, co nie zmienia jednak mojego wrażenia, że poczułam się poniekąd „oszukana”.
Druga rzecz, jaka rzuciła mi się w oczy to sposób, w jaki została pokazana sama osoba Denisa Avey’a – domyślam się, że za to „winę” ponosi dziennikarz, który również tworzył ten tytuł (Rob Broomby). Przyzwyczaiłam się, że świadkowie tamtych wydarzeń, którzy opisują je i dzielą się tym ze światem są tzw. cichymi bohaterami – przeżyli bardzo wiele, doświadczyli tego, co najgorsze, często pomagali innym ryzykując własne życie, ale mimo to w żaden sposób się tym nie obnosili. Natomiast tu miałam wrażenie jakby chciano poniekąd na siłę zrobić z Denisa bohatera – w wojsku był dobrym strzelcem, o czym dość dobitnie mówi się na łamach książki, był odważny, męski, zatem i to jest dość nachalnie wyszczególnione…Oczywiście wszystko to jest nieodłącznym atrybutem dobrego żołnierza, ale chyba nie o to chodzi by się tym (w pewnym sensie) obnosić…
Te dwie kwestie sprawiły, że „Człowiek który wkradł się do Auschwitz” straciła w moich oczach znacznie, ale nie na tyle by nie docenić jej walorów historycznych.
Nie zamierzam nikogo ani namawiać do tej lektury ani od niej odciągać, myślę, że kto chce sam wyrobi sobie o niej zdanie bez mojej pomocy.
Za możliwość przeczytania niniejszej książki, dziękuję wydawnictwu Insignis Media.
Ocena 4/6
Mam wielką chęć na tę książkę. Jest to temat moich zainteresowań i nie wybaczę sobie jak nie będę jej miała na swojej półce :)
OdpowiedzUsuńOlu - dobrze wiedzieć, że mam sprzymierzeńca w swoich zainteresowaniach - też cenie tę tematykę. :)
OdpowiedzUsuńMam lekkiego hopla na punkcie literatury obozowej, dlatego koniecznie muszę przeczytać tę książkę!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Isadoro - to nas łączy. :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńRecenzja jak zawsze świetna, ale tematyka chyba nie dla mnie. Mimo to nie mówię jej jednoznacznie "nie". Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńZnakomita recenzja!!!! Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńKasandro - zastanów się jeszcze na spokojnie. :)
OdpowiedzUsuńNałogowcu - dziękuję pięknie. :)
OdpowiedzUsuńKolejna książka, którą wpisuję na listę :-)
OdpowiedzUsuńAgnieszko - cieszę się. :)
OdpowiedzUsuńKurcze a ja miałam nieco większe wymagania wobec tej książki. Myślałam że jest bardziej interesująca. Chyba dam sobie z nią spokój jednak. Może jak przypadkowo trafi w moje ręce, to przeczytam, ale tak to nie będę jej na siłę szukać.
OdpowiedzUsuńCyrysiu - wiesz, moja opinia jest opinią "wyjadaczki" w tym temacie, więc Ty możesz mieć o tej książce całkiem inne zdanie. :)
OdpowiedzUsuńMyślę że warto byłoby zagłębić się w tą fascynującą, choć niełatwą historię ;)
OdpowiedzUsuńGabrielle - myślę podobnie. :)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, a historia wart poznania i polecenia :)
OdpowiedzUsuńTaki jest świat - dziękuję! :)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja!
OdpowiedzUsuńNo widzisz, ostudziłaś trochę mój zapał, bo chyba uległam zbytnio kampanii promocyjnej wydawnictwa Insignis. Myślę, że Rob Broomby w ogromnej części przyczynił się do rozpropagowania postaci Denisa Aveya, może też nieco ją ubarwił, a on sam pozostaje troszeczkę w cieniu. Broomby po prostu oprócz bycia dziennikarzem jest może też takim "menagerem", dbającym o interesy i dobrą sprzedaż książki a to może być różnie odbierane. Ale mimo to i tak ciągnie mnie do tej książki i z pewnością ją przeczytam :)
Nemeni - no właśnie to "menagerowanie" Broomby'ego dało się wg mnie odczuć, ale...może akurat Ty nie będziesz miała takiego wrażenia...?:) Najlepiej sama się przekonaj. I dziękuję za miłe słowa. :)
OdpowiedzUsuńGdzieś o nim już chyba czytałam także jest to dla mnie pozycja obowiązkowa (głównie dlatego, że interesuję się II WŚ)
OdpowiedzUsuńZaczytana w chmurach - zatem...Tobie mogę tylko polecić tę lekturę. :)
OdpowiedzUsuńHmmm - a może to tak jest, że jesteśmy tak nauczeni, żeby ci bohaterowie byli nadto skromni i razi nas inna postawa...?
OdpowiedzUsuńDanusiu - a może...Pomyślę o tym. :)
OdpowiedzUsuńChciałam tę książkę przeczytać, ale chyba tego nie zrobię. Odstrasza mnie to, że tak mało napisano o pobycie w obozie. Tak naprawdę to ta część mnie intrygowała, a losy wcześniejsze bohatera już nie tak bardzo.
OdpowiedzUsuńDosiaku - o samym Auschwitz jest dość mało, ale jeszcze jest trochę o obozie jenieckim.
OdpowiedzUsuńCóż, dochodzę do wniosku, że miałam podobne oczekiwania do tej książki sądząc po tytule, co Ty :)Jeśli jest zaś tak, jak napisałaś, że o samym Auschwitz jest mało, a Denisa Avey'a promujemy jako bohatera na siłę (może nie aż tak, ale lepszego sformułowania nie znalazłam), to ja sobie tę książkę póki co daruję. Uważam, że jest wiele publikacji dotyczących drugiej wojny światowej, które można ocenić wyżej, więc jeśli mam wybór, „Człowiek który wkradł się do Auschwitz” nie trafia na moją półkę...
OdpowiedzUsuńRecenzja super :)
Agnieszko - idealnie podsumowałaś moje myśli po zakończonej lekturze. :) Dzięki za miłe słowa. :)
OdpowiedzUsuńChciałam przeczytać tę książkę, ale teraz jakoś już tak mnie nie ciągnie. Szkoda, że tak mało, jak piszesz, jest informacji o pobycie w obozie...
OdpowiedzUsuńCoś ciągnie mnie do literatury obozowej, choć nie wiem dlaczego. Zawsze wszystko odbieram niesamowicie emocjonalnie i zawsze po przeczytaniu pozycji mówię sobie, że to był ostatni raz. a później i tak sięgam po kolejną.
OdpowiedzUsuńCo do tej konkretnej książki to raczej jej nie przeczytam, bo to jest już chyba trzecia recenzja tej książki gdzie pojawiają się podobne zastrzeżenia. Uważam, że akurat ta tematyka nie powinna służyć za pewien rodzaj magnesu marketingowego (bo tak to trochę odbieram, choć nie przeczytawszy książki może jestem niesprawiedliwa) do wykreowania bohatera.
Elwiko - ja też nad tym ubolewam...:/
OdpowiedzUsuńAnulko - rozumiem Twoje "ciągoty", bo sama mam identyczne. Przeczytałam już wiele książek z tej tematyki i nie mam dość. A z tym, że ta książka jest poniekąd chwytem marketingowym zgadzam się niestety...
OdpowiedzUsuńOkładka za bardzo kojarzy mi się z "Chłopcem w pasiastej piżamie"...
OdpowiedzUsuńLimonko - jest niemal identyczna z okładką "Chlopca...". Jedynie co je rożni to to, że w "Chłopcu..." są to poziome pasy a w "Człowieku..." pionowe + druty.
OdpowiedzUsuńChyba sobie daruję tę książkę. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńImmoro - nie namawiam ani nie odradzam...:)
OdpowiedzUsuńPo Twojej recenzji widzę że książka na kilometr śmierdzi "chłytem maketingowym" :p
OdpowiedzUsuńWolę pozostać przy starym dobrym Grzesiuku :)
Silaqui - ktoś tu chyba lubi skecze?:) Podobnie jak ja. :) A, co do Grzesiuka...Nie ma mu równego... :)
OdpowiedzUsuńA owszem, czasem lubię poprawić sobie humor czymś absurdalnym :)
OdpowiedzUsuńNa warszawskiego cwaniaka nie ma mocnych :D
Raczej nie przeczytam, uważam że zapewne by mi się nie spodobała ;)
OdpowiedzUsuńTristezzo - każdy ma swój gust. :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że jednak parę mankamentów się znalazło, a wierzę Twojemu gustowi i Twej opinii :)
OdpowiedzUsuńA książkę dodaję do listy, z chęcią przeczytam!
Marteczko - każdy kto interesuje się tą tematyką jednak powinien przeczytać tę książkę mimo mankamentów. :)
OdpowiedzUsuńJak ja mogłam przeoczyć ten wpis! Sama wiesz, jak lubię literaturę związaną z historią drugiej wojny światowej, a w szczególności tej obozowej. I na tę lekturę napalałam się odkąd o niej usłyszałam i cieszę się, że mogłam przeczytać Twoje słowa, bo widzę, że to nie to, czego aktualnie szukam. Pewnie, kiedyś na pewno sięgnę, aby uzupełnić swoją wiedzę. Ale to jeszcze nie teraz :)
OdpowiedzUsuńA tak na marginesie, to również uwielbiam Czas honoru! Niedziela bez wojennych losów drogich panów jest niedzielą niekompletną!
Całuję,
Ala
Alu - dlatego wiedziałam i ja, że muszę przeczytać tę książkę ze względu na moje przywiązanie do tematu. Szkoda tylko, że się dość mocno rozczarowałam, ale...Nie zawsze można być zadowolonym. :) I słusznie zakładasz by nie robić sobie z tej książki priorytetu. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńChętnie bym przeczytała tę książkę;)
OdpowiedzUsuń