Data wydania: lipiec 2010
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 404
ISBN: 978-83-7506-519-0
Jak wiele zamierzonych (lub nie)
zadań można wykonać nie mając czasu? Zapewne zdecydowana część Was odrzekłaby,
że w zasadzie niewiele albo nawet i nic. I jestem
w tym momencie skłonna się z tą częścią zgodzić, jednakże są na tym ziemskim
padole jeszcze chlubne wyjątki od tej smutnej reguły. Bowiem jest taki człowiek,
któremu tak czasu brakowało (w sposób chroniczny i nieustający), że aż z tego
wszystkiego napisał siedemdziesiąt osiem felietonów.
Ten zatrważający incydent przydarzył
się na przełomie lat 1996-1998 podróżnikowi posiadającemu literackie zapędy
nazwiskiem Bryson, Bill Bryson. Kto czytał którąkolwiek
z jego książek, ten już wie, ale kto widzi to nazwisko po raz pierwszy, ten
dopiero się dowie, że człowiek ten słynie z niezwykle ujmującego poczucia
humoru, w którym dominuje autoironia. A po wpleceniu go w mnogość jego
podróżniczych przygód, relacji czy wniosków ukazuje się nam twór wysoce
szczegółowy (może nawet chwilami drobiazgowy), marudny, czepliwy i
przekomiczny. Skąd to wiem? A stąd, że z próbką jego możliwości (całkiem
pokaźnych rozmiarów) miałam już do czynienia w „Śniadaniu z kangurami”, gdzie
autor opisywał swoje bliskie spotkanie z Australią (link do recenzji). Tak mnie
swą relacją ujął, tak w sobie rozkochał, że obiecałam sobie powrót do jego rozweselającej
twórczości, co niniejszym czynię.
Jak już wspomniałam, pokusił się
on o napisanie niemal osiemdziesięciu felietonów dla magazynu „Mail on Sunday’s
Night & Day” o Ameryce. Pisał w nich o wszystkim, co amerykańskie, co
kojarzy się z tym krajem, co dla niego charakterystyczne, o wadach i zaletach, a nawet napisał swoją wersję scenariusza ostatniej nocy na Titanicu
tuż przed katastrofą.
Rzadko przystępuję do lektury
książek podróżniczych lub okołopodróżniczych, ale gdy już to robię, to zawsze z
nadzieją, że ich autor choćby w minimalnym stopniu pokusi się o próbę zerwania z
utartymi schematami na temat danej narodowości. Nie kryję, że podobne
oczekiwania miałam wobec felietonów Brysona. A jaki obowiązuje flagowy stereotyp
tyczący się Amerykanów? Mianowicie taki, że to wyjątkowo… głupi naród,
niegrzeszący wysokim poziomem ilorazu inteligencji. Czy Bill Bryson spróbował
utrzeć nosa tej wszechobecnej teorii?? Ależ oczywiście… że nie. Znaczna ilość
tych tekstów zdaje się potwierdzać to uogólnienie na wszelkie możliwe sposoby.
A to przez przywołanie różnych wypadków przydarzających się Amerykanom, które
przybrały nadzwyczaj głupią formę (przykładowo, atak brutalnych kołder i
poduszek czy bezlitosne sufity i panele czyhające na życie Amerykanów), a to
przytaczając statystyki dotyczące poziomu wiedzy uczniów szkół średnich (ponoć
42 procent uczniów nie potrafi wymienić żadnego państwa położonego w Azji). Nie
zapomina też o dosłownym przytoczeniu słów niektórych bardziej lub mniej
sławnych osób (np. Broke Shields czy Mariah Carey). Tu przykład wypowiedzi Miss
Alabamy, która zapytana, czy wybrałaby życie wieczne, odpowiedziała:
Nie będę żyła wiecznie, bo nie powinniśmy żyć wiecznie. Bo gdybyśmy
mieli żyć wiecznie, to byśmy żyli wiecznie, ale nie możemy żyć wiecznie i
dlatego nie będę żyła wiecznie.[1]
Choć cały czas po głowie kołacze
się myśl, że przecież większość wniosków autora zdominowana jest przez ironię,
to jednak nie sposób nie zauważyć, że jest on bardzo sugestywny. Może oni
naprawdę tacy są??
Przy tym wszystkim, na szczęście,
Bryson nie stawia siebie na piedestale najmądrzejszych ludzi świata. Nabija się
z siebie do oporu. Nie kryje przed czytelnikami ani sobą samym, że jest
komputerowym łamagą i daje temu wyraz w swych felietonach kilkukrotnie. Pisze
także poradnik użytkownika dla komputerowych łamag, wskazując kilka porad, co
zrobić, gdy komputer odmówi posłuszeństwa, dla przykładu:
Problem: Wygląda na to, że moja klawiatura nie ma klawiszy.
Rozwiązanie: Odwróć klawiaturę na drugą stronę, tam, gdzie są klawisze.
Albo
Problem: Moja mysz nie chce pić wody ani biegać po obrotowej drabince.
Rozwiązanie: Spróbuj diety wysokoproteinowej, zadzwoń do pogotowia
weterynaryjnego.[2]
Ponadto podróżnik często
zaskakuje licznymi ciekawostkami, jednak równie często nie odkrywa – nomen omen
– Ameryki, pisząc o tym, że reklamy kłamią. No też mi odkrycie…
Reasumując, felietony Billa
Brysona to tak naprawdę odkrywanie przez niego Ameryki na nowo – jest bowiem ona
jego ojczyzną, do której powrócił po wielu latach zamieszkiwania w Wielkiej
Brytanii. Choć czuje się ze Stanami mentalnie związany, to jednak na nowo musi
się ich uczyć, nie żałując sobie przy tym wielu ironicznych uwag czy – jak mówi
jego żona – zwyczajnego zrzędzenia.
Jednak to już taki typ człowieka
– taki się urodził i inny nie będzie. I mam szczerą nadzieję, że nawet nie
będzie próbował już tego nigdy zmieniać, bo inaczej przestanę czytać jego
książki. O!
A komu tytuł polecam? Wszystkim
tym, którzy chcą się zaznajomić z Ameryką poprzez dobry humor i bardziej z
przymrużeniem oka niż zupełnie na serio.
Ocena: 4/6
Chyba sobie jednak odpuszczę.
OdpowiedzUsuńCzasem warto zaryzykować i przeczytać to czego normalnie nie czytamy. :)
UsuńJakiś czas temu czytałam "Śniadanie z kangurami" i "Zapiski z małej wyspy" tegoż autora, a choć ta pierwsza podobała mi się bardziej, i drugą wspominam bardzo miło. Uwielbiam poczucie humoru tego faceta. :) Po pozostałe książki z pewnością sięgnę, a tę o Ameryce chyba będę musiała dorwać jako pierwszą. Zapowiada się kolejna świetna lektura!
OdpowiedzUsuńMnie "Śniadanie z kangurami" też podobało się bardziej, ale "Zapiski..." też są dobre. :) Fakt, ten człowiek jest nieprzeciętny... ;)
UsuńZdecydowanie nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńA może jednak warto spróbować?:)
UsuńPowiem szczerze że raczej nie ciągnie mnie do książek podróżniczych, ale są wyjątki, powiem że zaciekawiłaś mnie, kto wie, jak spotkam może się skuszę.
OdpowiedzUsuńMnie też do nich nie ciągnie, ale Bryson to wyjątek przez duże "W". :)
UsuńO, pamiętam Twoją recenzję książki "Śniadania z kangurami" i obiecałam sobie, że ją przeczytam - jak na razie obietnicy nie zrealizowałam, a Ty wyskakujesz z kolejną książką tego autora! Tak jak tę pierwszą książkę nadal mam wielką ochotę poznać, tak w przypadku "Zapisków z wielkiego kraju" nie odczuwam takiej ciągoty. Ameryka nie jest tym, co mnie interesuje, aczkolwiek... ten atak brutalnych kołder jest bardzo intrygujący ;)
OdpowiedzUsuńHeh...Żeby tylko kołder... ;) Bryson i tej książce porządnie bawi, wierz mi. :)
UsuńAmeryka - na wesoło czy na poważnie, ale zawsze kusi. Chciałabym kiedyś pojechać...
OdpowiedzUsuńJa też...Może razem się wybierzemy? ;)
UsuńJakoś tak Ameryka mnie nie do końca przekonuje, raczej nie dla mnie tym razem temat.
OdpowiedzUsuńA szkoda, szkoda. :)
UsuńA ja w ogóle nie czytam podróżniczych książek, ale moja siostra za to je uwielbia i ma całe półki Pawlikowskiej, Wojciechowskiej i nie wiem, kogo tam jeszcze. W każdym razie ja spasuje, ale jej polecę ową pozycje.
OdpowiedzUsuńNa pewno będzie zadowolona. :)
UsuńNie jestem jakoś szczególnie proamerykańska, ale takie felietony z przyjemnością bym przeczytała. ;)
OdpowiedzUsuńI słusznie, dla zabawy choćby. :)
UsuńJa mam mega smaka na Brysona i na pewno poczytam jego felietony. Nie wiem tylko kiedy. Mam nadzieję na dużą dawkę ironii i humoru.
OdpowiedzUsuńI to dostaniesz na pewno, to gwarantowane. :)
UsuńCiekawie się zapowiada :)
OdpowiedzUsuńI takie jest. :)
UsuńDo tej jego Ameryki jakoś mnie nie korci, ale po Twoje "Śniadanie z kangurami" sięgnę na pewno! Wydaje mi się, że australijskie felietony zebrały lepsze recenzje:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Tak "Śniadanie..." jest jednak ciut lepsze, ale Ameryka na wesoło też bawi. :) Pozdrawiam!
UsuńSłyszałam o tym autorze i chętnie przeczytam coś spod jego pióra, może akurat tą pozycję :)
OdpowiedzUsuńI słusznie! :)
UsuńTak popatruję od dłuższego czasu na książki jego autorstwa w Empiku. Jednak warto! A określeniem "autoironia" kupiłaś mnie do reszty :)
OdpowiedzUsuńOooo w tym Bryson jest mistrzem! :) Polecam!
UsuńZ humorem i przymrużeniem oka ? Coś dla mnie! Mam teraz na nią ochotę, porozglądam się za nią :)
OdpowiedzUsuńSuper, cieszę się. :)
UsuńJak ja zazdroszczę Amerykanom luzu. Dlaczego Polacy tak nie potrafią??? Spójrzmy chociażby na polityków. Nasi są sztywni jakby kij połknęli, a oni wyluzowani z uśmiechem na ustach. Mnie się ten kraj generalnie podoba, tylko przeraża mnie liczba szaleńców dokonujących masakr.
OdpowiedzUsuńO tak, to co się tam dzieje...Te strzelaniny...Brrr...Ciarki po plecach przechodzą. No ale tam jest zbyt łatwy dostęp do broni, gdyby to zaostrzyć może byłoby lepiej.
UsuńTym razem jakoś nie ciągnie mnie do tej książki, więc spasuję;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Również pozdrawiam. :)
UsuńNa pewno jest to ciekawa i wartościowa książka, ale na razie nie mam ochoty na takie lektury, wolę coś lekkiego, przy czym się odprężę przed uczelnią...
OdpowiedzUsuńWierz mi, że to bardzo odpowiednia lektura by się odprężyć. :)
Usuńna pewno sięgnę, gdy bende miła choć trochę wolnego czasu :) ale na szczęście ferie się zbliżają to raczej ten czas będzie :D
OdpowiedzUsuńI super! :)
UsuńChociaż pozytywnie się o tej pozycji wypowiadasz, ja jakoś nie czuję się zachęcona do jej przeczytania. Robi wrażenie, ale chyba jeszcze nie takie, abym po nią sięgnęła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Nic dziwnego, bo "Śniadanie z kangurami" robi zdecydowanie mocniejsze wrażenie. :)
UsuńAmerykanie głupi? No, proszę... ;) Krwiożercze sufity to pikuś w porównaniu z tym, ze nawet na gumie do żucia pojawiają się instrukcje obsługi ;) Amerykanie lubią się sądzić i zwykle wygrywają (patrz afera z McDonalds - kobieta przytyła, pozwała, wygrała, a teraz na opakowaniach fast foodów mamy wartości kaloryczne... bazinga!). Ja lubię Amerykę i dlatego chętnie sięgnę po tę pozycję. Wiem, że to głupi naród z własnego doświadczenia - byłam w Nowym Jorku w 2003 roku. Rozmawiałam z jakimś tam, i ten na wieść, że jestem z Polski, zapytał, czy to miasto w Rosji... ;) Niemniej lubię ich, cholera, za ich wyluzowanie, za ich głupotę, za ich afirmację życia... Nie brakuje im dystansu do siebie, jak widać z Twojej recenzji, a Mariah Carey i jej teksty to już klasyka :) Na pewno mnie zachęciłaś, dzięki za to. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńHeh, tak słyną z tych swoich "przypałów" na temat Polski. ;) Ja słyszałam, że pewien Amerykanin zdziwił się, że mamy w kraju prąd, bo myślał, że jesteśmy Państwem Trzeciego Świata. :) Fakt, ten naród ma w sobie coś co da się lubić. :) Jest specyficzny, ale jednak bez nich to nie byłoby to samo. :) Przynajmniej ma kto rozbawiać świat. :D Pozdrawiam ciepło! :)
UsuńHahaha no to dobre... ;) Zobacz sobie to: http://www.youtube.com/watch?v=Cey35bBWXls
OdpowiedzUsuńNo po prostu żenada :D Ładna dziołcha, ale niestety, nic ponadto ;)
Rozbawiają świat, dokładnie!
Heh...cóż za popis... ;) ale i u nas takich talentów nie brakuje. :) Z tą różnica, że Amerykanie w ogóle się takimi wpadkami nie przejmują. :) To się nazywa luźne podejście do wszystkiego. :)
UsuńMam podobnie jak Ty - też szukam w takich książkach zerwania z utartymi schematami na temat danej narodowości. A z racji tego, że uwielbiam felietony, to jak najbardziej lektura dla mnie :)
OdpowiedzUsuńI super! :)
UsuńMoim zdaniem felietony charakteryzują się tym, że albo są dobrze napisane albo nie. Z tego co przeczytałem Ewo jesteś oczarowana tym autorem co sprawia, że to książka także dla mnie. Uwielbiam autoironię , a że sam autor Amerykanin nabija się z stereotypu Amerykanina sprawia, że tym bardziej przekonuję mnie to do zainteresowania się tą pozycją. Recenzja był mnie urzekła i wprowadziła w klimat tematu tej książki. Pozdrawiam serdecznie;)
OdpowiedzUsuńTe są napisane wyśmienicie, na szczęście. :) Bryson jest naprawdę dobry, więc polecam Ci jego książki. :) Pozdrawiam. :)
UsuńChcę zdjęcie przy Statule :)
OdpowiedzUsuńTo już, wsiadaj w samolot... ;)
UsuńSpecjalnie mnie do niej nie ciągnie, ale czasami może dobrze przeczytać coś innego? ;p
OdpowiedzUsuńPewnie, że dobrze, potwierdzam. :)
UsuńMoże kiedyś. Choć nie jestem do końca przekonana. ;)
OdpowiedzUsuńW wolnej chwili możesz się skusić. :)
UsuńNaprawdę potrafisz poprawić humor! Ubawiłam się czytając Twoją (kapitalną) recenzję. Pasjami lubię książki pisane z takim humorem, osobiście interesuje mnie "odkrywanie Ameryki", więc pozycję zapamiętam:)
OdpowiedzUsuńDzięki a Brysona polecam zawsze i każdemu. On dopiero potrafi bawić. :)
UsuńBardzo podobały mi się zaprezentowane przez Ciebie cytaty z książki. Uwielbiam autoironię i humor tego typu, wydaje się, ze autor jest naprawdę kapitalnym człowiekiem. I wcale nie szkodzi, ze nie odszedł od schematów i stereotypów, przecież czasem właśnie one są najzabawniejsze. Trzeba też pamiętać że takie uogólnienia są naciągane, nie mniej jednak na pewno poszukam tej książki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Tak, to bez wątpienia jest kapitalny człowiek. Jego książki wyraźnie na to wskazują. :) Chciałabym mieć kiedyś możliwość poznania go. :) Pozdrawiam!
UsuńWedług mnie ciekawie się zapowiada i pomysł fajny ;)
OdpowiedzUsuńA i owszem :)
Usuńzakupiłam tą książkę parę lat temu. jest naprawdę przezabawna, polecam:)
OdpowiedzUsuńJak większość książek Brysona. :)
Usuń